Kiepścizna Ziemkiewicza

01/01/2014

Szanuję Rafała Ziemkiewicza zarówno jako pisarza („Pieprzony los kataryniarza” na długo zmienił moje widzenie polskiej SF), jak i publicystę („Polactwo” było doskonałą diagnozą naszego status quo). Tym większe rozczarowanie przyniosła mi lektura „Żywiny”. żywina ziemkiewicz

„Żywina” miała być powieścią, jakiej polska literatura po Okrągłym Stole się nie doczekała. Powieścią o „kisielu”, w którym kazali i każą pływać Polakom. I trudno powiedzieć, że jest o czymś innym. Faktycznie opowieść o dziennikarzu z ogólnopolskiej gazety, który próbuje dociec prawdy na temat tajemniczego wypadku samochodowego i śmierci posła Samoobrony jest historią o prawdziwej Polsce. Tej, w której najniższy rangą urzędnik jest często panem życia i śmierci, a rzesze ludzi spoza układu służą wyłącznie do płacenia podatków. Tylko że można to było napisać jakoś inaczej, po prostu dobrze. A Ziemkiewicz napisał „Żywinę” w tak dramatycznie fatalnym stylu, że aż boli.

Jeżeli coś w tej powieści jest frapującego, to postać dziennikarza, stającego się zresztą narratorem – co byłoby ciekawym zabiegiem, gdyby autor zrobił to lepiej. Radek jest trzydziestolatkiem szukającym tak naprawdę tożsamości. Dorastający bez ojca, nie potrafi się odnaleźć w prawdziwym świecie. Buduje zapory z kariery, z romansów, z aspiracji do bycia członkiem elitarnej grupy „młodych, wykształconych z dużych ośrodków”. Bierze udział w „robieniu Europy”, podróżuje, mówi biegle po angielsku, ale wciąż nie wierzy w farsę, której jest aktorem, a może i do pewnego stopnia reżyserem.

Mam wrażenie, że „Żywina” to jedynie jakieś notatki, które miały posłużyć autorowi do napisania prawdziwej powieści. Nie tracę nadziei, że kiedyś ją przeczytam.

No Comments

Comments are closed.