Przeciętna powieść, do której wracam do parę lat. Na okładce napisali: „Hotel du Nord przypomina starą, pożółkłą fotografię, na której utrwalony został obraz życia nad kanałem Saint-Martin”. No i prawda, ale nie cała prawda. Bo ta fotografia, choć faktycznie sprawiająca na pierwszy rzut oka wrażenie zakurzonej, przy bliższym poznaniu okazuje się kipiącym emocjami tyglem.
To opowieść nieco biograficzna, bo ojciec Dabita faktycznie kupił hotel o takiej nazwie i wiele lat go prowadził. Ale to oczywiście nie jest ważne, ważne w tej powieści jest rewelacyjne oddanie klimatu przełomu, zmian które następują tak naprawdę w każdym pokoleniu, a są zmianami totalnymi. Dzisiaj świat zmienia się nie do poznania w ciągu paru lat, wiek temu zajmowało to pewnie lat kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt.
Ale wracając do Dabita. Hotel du Nord, kupiony dość spontanicznie przez byłego woźnicę, oglądamy na przestrzeni lat. To nie jest hotel, jakich dzisiaj mnóstwo. Wówczas w hotelach ludzie po prostu mieszkali, czasem całe życie. I właśnie tam obserwujemy przekrój społeczny Paryża, ale właśnie z tej grupy społecznej, która z różnych przyczyn jest zmuszona mieszkać w tanim hotelu. Jeśli nie najtańszym hotelu. Są tu więc robotnicy, panienki szukające szczęścia, pijacy, starcy.
I nagle przychodzi zagłada tego świata: cały obszar, na którym jest położony między innymi Hotel du Nord musi zostać wysiedlony z powodu poważnych inwestycji. W obliczu dużych pieniędzy, nikogo nie obchodzą sentymenty…
To bardzo plastyczna powieść, bardzo francuska, bardzo malarska. Na pewno za parę lat z równą przyjemnością odświeżę znajomość z panem Emilem Lecouvreur.
No Comments
Comments are closed.