Wstyd” to kolejna powieść Krzysztofa Derdowskiego, która pokazuje czym jest tak naprawdę samotność. Już od pierwszej powieści Krzysztofa Derdowskiego – „Znikanie” – na głównym planie była samotność. Bohaterowie jego opowieści są egocentrykami, tworzącymi jak biskup Berkeley czy wieki później Ludwik Wittgenstein własny, oryginalny i jedyny świat. Wcześniej, w „Robalu”, „Chłodzie” i „Nagiej” zawsze tworzył postaci oderwane od świata. Samodzielne, autonomiczne języki. Bohaterka powieści „Naga” była profesorką, tak samo jak bohater „Wstydu”, ale to nie profesja, a samoświadomość, autoerotyzm i auto-język powodowały ich samotność. Bo Derdowski wciąż opowiada historię samotności, podlanej krytyką nierozliczonych czasów socrealizmu (zwanego przez solidarnościowców „komunizmem”) i faktycznej kreacji III RP przez ludzi po czubek sumienia uwikłanych w PRL. Ale opowiada tę historię nie przez pryzmat histerii i rozliczeń historycznych, ale ludzkich dramatów. Czy tak samo dramatyczną postacią byłby amerykański profesor historii XX wieku, jak Krzysztof, bohater „Wstydu”? Pewnie tak, bo w kontekście polowań na czarownice i Anny Chapman zbudowałby podobną narrację. Krzysztof jest profesorem zgłębiającym brudy literatury socrealistycznej. Samo to, że podobnie jak bohaterka „Nagiej” szczypie elity dzisiejszego mainstreamu, spycha tę powieść do drugiego obiegu. Znając autora, nie dam trzech złotych na to, że nie jest to kolejny zabieg marketingowy. Bo jak pokazuje „Wstyd”, wszystko może się…