Pierwsza moja przygoda z Jo Nesbo była średnio udana. Poznałem się co prawda z detektywem Harry Hole, ale czułem niedosyt. Po „The Redbreast” jestem kontent. Nesbo złapał mnie na haczyk. Tym razem znów pierwszoplanową postacią jest zmęczony życiem mistrz niesubordynacji i doskonałego warsztatu detektywistycznego Harry Hole. Zaczyna się do wizyty w Norwegii grubego gościa: prezydenta USA. Harry jako że ma opinię ostatnimi czasy nieco zszarganą, zostaje wysłany „na odcinek pilnowania drzew” podczas przejazdu prezydenckiej limuzyny poza miastem. Los jest dla Harrego, ale i dla czytelnika łaskawy: nasz przyjemniaczek celnym strzałem z nie do końca legalnej broni ratuje przed niebezpieczeństwem szanownego gościa. Tyle że wskutek słabego przepływu informacji Harry „zdejmuje” amerykańskiego agenta Secret Service. Jednak żeby nie było reperkusji medialnych, za karę zostaje awansowany. Wtedy zaczyna się właściwa opowieść. „The Redbreast” musiało się odbić mocnym echem w Norwegii. Jo Nesbo rzuca bowiem czytelnikiem od czasów współczesnych, problemów z neonazizmem i kulejącą demokracją, do okopów Leningradu, gdzie mnóstwo Norwegów walczyło pod sztandarem Waffen SS, podczas gdy ich prawowity król ukrył się w mysiej norze w Wielkiej Brytanii. Widzimy bezwzględność zimowego frontu w sowieckiej Rosji, koszmar bombardowania Hamburga, rozterki Austriaków, powojenny niesmak Norwegów. Wszystko to jest jednak wyłącznie tłem do opowieści, której osią…