Andreas Baader, Ulrike Meinhof, Gudrun Ensslin – te nazwiska zna chyba każdy. Od końca lat 60. do lat 80. wywoływały w całej Europie olbrzymie emocje. Terroryści, wiadomo, ale dlaczego postanowili zabijać przypadkowych ludzi? O jakiej skali terroru mówimy? Dla mojego pokolenia to praktycznie historia nieznana. Nie żyliśmy w tych czasach, albo nie mieliśmy dostępu do informacji, a potem temat niemieckiego terroru był za mało atrakcyjny. Trochę przypadkiem wpadła mi w ręce książka bydgoskiego autora, Jerzego Nowakowskiego „Kronika terroru”. To świetna rzecz dla tych, którzy chcieliby nieco głębiej poznać zjawisko. Nowakowski generalnie dzieli niemiecki terror na trzy etapy. Pierwsza generacja to idealiści podpalający domy handlowe i sporadycznie sięgający po broń przeciwko znienawidzonym przedstawicielom kapitału i systemu politycznego. Po nich przyszli brutalni neoanarchiści, dla których często przemoc była celem samym w sobie. Najgroźniejsze, bo rozproszone, doskonale wyszkolone i bezwzlędne było trzecie pokolenie będące de facto specyficznym przedsiębiorstwem strachu. Dużo w tej książce jest faktów dotyczących konkretnych zamachów, konkretnych terrorystów i procesów sądowych brnących w ślepe zaułki prawa spotykającego się pierwszy raz z nowym zjawiskiem. Oczywiście wciąż jest żywy dylemat pomiędzy większym bezpieczeństwem kosztem mniejszej wolności obywatelskiej – ale to znamy przecież także z własnego podwórka. Ciekawe rozważania samego autora i niemieckich badaczy…