Kolejna penetracja masowego gustu. Doktor honoris causa na kilku uniwersytetach, tłumaczony na 22 języki, sprzedał miliony książek. Szkocki pisarz Ian Rankin zabiera nas do Edynburga.
Profesor od malarstwa, wysoko postawiony bankier i geniusz komputerowy. Łączy ich zamiłowanie do obrazów. Zwłaszcza takich, których nie można kupić. Profesor od lat myśli o napadzie doskonałym, takim, którego nikt nie odkryje. Galeria Narodowa w Edynburgu posiada zbiory kilka razy większe, niż będąca w jej dyspozycji powierzchnia wystawiennicza. Bezcenne obrazy są więc składowane w dobrze strzeżonym magazynie, do którego profesor Gissing, jako jedyny w Edynburgu ekspert, zawitał kilka razy. Wtedy zakiełkował plan. Plan opierający się na corocznym wydarzeniu „drzwi otwartych”. Jeden dzień w roku zwykli ludzie mogą zobaczyć od środka pogotowie ratunkowe, remizę strażacką, ratusz, bank, ale i magazyn nieeksponowanych zbiorów Galerii Narodowej. Profesor przekonuje do swego planu dwóch kolegów. Jego genialny student ma namalować falsyfikaty kilku obrazów, które zostaną w „nieudanym” napadzie podłożone jako oryginały. Narobi się hałasu, przyjedzie policja, a po oględzinach i ekspertyzie profesora okaże się, że nic nie zginęło. Plan doskonały.
Problem w tym, że w trójkę trudno to wszystko ogarnąć. Na szczęście Mike Mackenzie spotyka kolegę ze szkoły, który w Edynburgu pełni tę rolę, jaką we Włoszech gra mafia. Niestety – Chib Calloway jest winien sporo pieniędzy bezlitosnym Hell’s Angels. I zaczynają się problemy…
Tyle w zarysie opowieść Iana Rankina. A jak się to czyta? Ano dramatycznie kiepsko. Znów tak samo jak przy wielu innych bestsellerowych powieści: pomysł całkiem intrygujący, ale napisane słabo. Bohaterowie papierowi (co ciekawe, najbardziej plastycznie pokazywani są bohaterowie drugoplanowi), akcja to wlecze się niczym Megabus z Newcastle do Londynu, to pędzi tak, że autor nie nadąża z narracją. Większość powieści zajmują dialogi. W tego typu czytadłach dialogi to żaden grzech, nawet nadużywane, byle były napisane żywym, mięsistym językiem. A u Rankina bohaterowie mówią jakby ich wyjęto z jakiejś archaicznej telenoweli.
’I’m going to kill you all,’ he spat, his voice hoarse. 'And then I’m going home.’
’Your employers won’t like it,’ Mike said coolly, 'if you don’t take them their money. Remember ? I’m the guy who can deliver it.’
But Hate was shaking his head. 'A photograph of the corpses will suffice.’
’You don’t think the police will show an interest?’
’I’ll be long gone.’ He looked around him again. 'Calloway has to die, and there can’t be witnesses.’ Hate pointed towards Mike. 'I’ll be saving you till last, my friend.’
’Does that make me the weakest?’
’You’re all weak! This whole city is weak!’
Ponoć to jedna ze słabszych powieści Rankina, ale nie wiem czy mam siłę i ochotę posmakować czegoś więcej w jego wykonaniu.
PS. Widziałem, że po polsku to wyszło jako „Otwarte drzwi”. Jakim cudem, skoro imprezy nazywające się „drzwi otwarte” przyjęły się w Polsce wiele lat temu? „Otwarte drzwi” są w wielu instytucjach codziennie w określonych godzinach, ale „drzwi otwarte” rzadko i zawsze jest to związane z określonym ceremoniałem – możliwością zobaczenia tego, co zwykle jest niedostępne.
No Comments
Comments are closed.