Mamroczenie o Bejrucie

23/11/2018

Przyznam, że nie przepadam za tego typu pisaniem: uwielbiam soczysty reportaż, lubię porządną analizę historyczną, polityczną, jakąkolwiek. Czasem mam apetyt na autobiografię. Połączenie tych składników wydało się mimo wszystko nie tak straszne jak teoretycznie powinno. Da się to przeczytać w kilka godzin, może nawet i warto, ale na pewno nie jest to konieczne dla zrozumienia Bejrutu.bejrut-jest-gdzies-tam-w-iext36324836

Youssef Rakha jest egipskim dziennikarzem, który chciał zrozumieć Bejrut. Możemy prześledzić jego próby na kilkudziesięciu stronach „Bejrut jest gdzieś tam”. Wbrew temu co wydawca napisał na okładce, nie jest to „reporterska opowieść”, a bardziej jakiś introwertyczny, mocno fragmentaryczny strumień emocji wrażliwego redaktora pomieszany z twardymi faktami historycznymi. Osią opowieści miało być równolegle poczucie dramatycznej pustki tuż po koszmarnej wojnie domowej w Libanie i… wahania libido narratora. Czy to dobre połączenie? Każdy musi sam ocenić, dla mnie to wyszło co najmniej bez sensu, żeby nie powiedzieć więcej. Kiedyś, dawno temu, jeszcze na studiach wymyśliłem taki termin literacki: banalizm. Tutaj pasuje jak ulał. Natłok arabskich nazwisk, nazw, dat, tytułów przytłacza, ale nie oczarowuje – po prostu przytłacza. Jak głębokie są przemyślenia autora, niech świadczy taki, wybrany naprawdę przypadkowo, fragment:

Zalewa mnie prawdziwy smutek na myśl o tym, jak drogie jest życie w Bejrucie – zwykła taksówka kosztuje około pięciu dolarów. Wszyscy, których pytałem, mówili mi, że pracy nie wystarcza nawet dla samych Libańczyków, a Egipcjanom zezwala się jedynie na wykonywanie podrzędnych robót.
„Wstrętny kraj, wstrętny rząd” – bezwiednie mamroczę pod nosem.

I z tym bezwiednym mamroczeniem pod nosem mamy do czynienia praktycznie na wszystkich kartach tej książki.

No Comments

Comments are closed.