Palec do góry, kto pamięta, że Lem napisał tak specyficzną, wyrywkową autobiografię? Ja przynajmniej zupełnie to przeoczyłem, przypadkiem wygrzebałem w jakimś antykwariacie „Wysoki Zamek” i jestem pod olbrzymim wrażeniem. To książka, do której należy wrócić – tym bardziej w mojej osobistej, intymnej sytuacji pre-ojcowskiej 🙂
Przedwojenny Lwów, rodzina z – jakbyśmy to dzisiaj nazwali – klasy średniej i mały bandyta Stanisław. Przyszły autor „Solaris” nie owija w bawełnę: „Norbert Wiener zaczął swoją autobiografię od słów I was a child prodigy, byłem cudownym dzieckiem; ja mógłbym tylko I was a monster, byłem potworem. A więc, potworem, z pewną przesadą, może; ale to, że terroryzowałem otoczenie, zwłaszcza jako zupełny malec, jest prawdą. Jadać godziłem się, kiedy ojciec, stojąc na stole, na przemian otwierał i zamykał parasol, albo znów karmić można mnie było tylko pod stołem?” Opowieść kończy się przed wojną, to symboliczny, ale i chyba faktyczny kres dzieciństwa lwowskich zuchów.
„Wysoki Zamek” ma kilka płaszczyzn, które tak bardzo przykuły moje myśli na kilka dni. Pierwsza to oczywiście swoisty „plotek.pl” – czyli jaki był młodziutki Lem. A był cholernie interesujący. Trochę oczywiście jest przesady w tym tyranizowaniu otoczenia, choć… Opowieść o tym, jak z lubością niszczył wszystkie zabawki jest wielce intrygująca. Obserwujemy jednak proces: od bezmyślnej, dziecięcej destrukcji, do bardzo twórczej aktywności młodzieńca, który jest bezgranicznie zainteresowany mechaniką, buduje maszyny bez przeznaczenia praktycznego i… z wręcz chorobliwą konsekwencją i zaangażowaniem „bawi się” w biurokrację. Więcej nie zdradzę – ale to niesamowicie interesujący wątek.
Książka jest nie tylko autobiograficzna, ale i momentami bardzo polemiczna. W rozważaniach na temat sztuki – przede wszystkim plastycznej – znalazłem wiele swoich myśli, których z taką precyzją i prostotą nie potrafiłbym wyrazić. Kiedy Lem mówi o tym, że brak granic, brak konwencji jest śmiercią sztuki – nie trzeba więcej argumentów. Jeśli współczesną sztukę możemy pomylić ze stojącym przypadkiem w sali wystawowej mopem, to znaczy że artysta już nie tworzy, tylko wybiera, abstrahuje. Jak pisze Lem, najdoskonalsze dzieła sztuki nowoczesnej znajdziemy nie na wystawach, tylko w laboratoriach. Piękniejsze i bardziej wyraziste obrazy tworzy dzisiaj matematyka (fraktale) czy fizyka (choćby struktura atomowa), niż artyści. A skoro nie ma granic… Trochę w podobnym tonie Lem mówił w książce-wywiadzie „Na krawędzi”: „Szczególnie drastyczny wydaje mi się upadek sztuk wizualnych. Sytuacja w nich przypomina mi z rzadkimi wyjątkami – bajkę o nowych szatach króla: król jest goły. Jakaś dama chlapnie pędzlem, robiąc duży kleks, i to jest dzieło sztuki. Mam numer „Odry” pełen takich czarnych kleksów na białym tle. Mówiło się kiedyś o dwóch szkołach we francuskim malarstwie: `crachage spontane` i `crachage dirige`. Malarz brał farbę w usta i pluł na płótno; robił to albo na ślepo, z zamkniętymi oczami, i to było `spontane`, albo celując w jakiś punkt, i to było `dirige`. Nieszczęśni, którzy urodzili się późno i próbują dziś startować w tej kategorii. (…) Mówiąc jednak serio: jestem głęboko obrażony na współczesną plastykę, która z rozmaitych plam, zacieków, pleśni i diabli wiedzą czego robi dzieła sztuki.”
Geniusz Stanisława Lema w najczystszej postaci.
No Comments
Comments are closed.