Ludzie, którzy przeżyli getto, bardzo często traktowali życie jak dar, prezent. Przeżyć getto czy obóz koncentracyjny to przecież jakby dostać drugie, zupełnie nowe życie. Stąd wielu ocalałych nie tylko bardzo poważnie traktowało swoją szansę i chcąc dalej nieść dobro zostawało lekarzami, ale także pisało wspomnienia, żeby uwiecznić, a przynajmniej utrwalić prawdę o koszmarze II wojny. Salomea Kape przeżyła łódzkie getto dzięki mądrości swojej mamy, która z ogromnym poświęceniem i niewyobrażalną dla nas przenikliwością dała swojej córce drugie życie. Akuszerka, która odebrała w getcie wiele porodów mając świadomość, że szanse tych dzieci na przeżycie piekła są iluzoryczne, zrobiła wszystko, żeby własnej córce dać nowe życie. Salomea opisuje własne przeżycia nie siląc się na oddanie całości tragedii łódzkich Żydów. Na początku opowieści zostajemy oczarowani realiami przedwojennego życia największej mniejszości, jaka zamieszkiwała II Rzeczpospolitą. Był to bardzo prężne i bogate kulturowo środowisko. Wybuch wojny był oczywiście wstrząsem, ale nikt nie spodziewał się Zagłady. Razem z młodziutką Salą idziemy do ?Czarodziejskiej Szkoły?, w której Niemcy na początku okupacji pozwolili na naukę. Razem z naszą bohaterką przeżywamy okropieństwa głodu, wszechobecnego terroru i? tlącej się nadziei, że możliwe jest inne życie, inny świat. Świat, który z perspektywy Bałut wydawał się rajem. Kape przeżyła getto. Wyjechała później…
Łódzkie getto wciąż jest relatywnie mało znanym miejscem zagłady Żydów. Dzięki powstaniu znamy dość dobrze historię getta w Warszawie, istnieje ogromny zbiór dokumentów i relacji dotyczących większości obozów, w których Niemcy realizowali swoją obłąkana politykę eksterminacji Żydów, ale Łódź pozostaje wciąż mało znana. Pamiętnik młodziutkiego wówczas Heńka Fogla stanowi istotny wkład do bibliografii pozwalającej nam, z perspektywy kilkudziesięciu lat, podjąć trudną próbę zrozumienia tego, co czuli stłoczeni, sterroryzowani, przerażeni łódzcy Żydzi. Heniek Fogel stracił podczas okupacji ojca. Nastolatek musiał szybko stać się głową rodziny. Nie byłoby to nigdy łatwe, ale w realiach łódzkiego getta stanowiło zadanie ponad siły. A jednak chłopak radził sobie całkiem nieźle. Przez praktycznie cały czas funkcjonowania getta Fogel pisał pamiętnik. Czasem udawało mu się codziennie dokładać choćby drobny zapisek, innym razem pisze raz w tygodniu. Autor traktuje swoje pisanie jako z jednej strony przesłanie do przyszłych pokoleń, które jak słusznie podejrzewał mogą mieć problem nawet nie ze zrozumieniem, a zwykłym wyobrażeniem sobie koszmaru getta, ale z drugiej strony chciał w ten sposób powalczyć o zachowanie własnej tożsamości, równowagi, zdrowia psychicznego. Wiemy skądinąd, że w łódzkim getcie każdego dnia kilka osób popełniało samobójstwo. Fogel bardzo chciał żyć, musiał więc znaleźć w tym koszmarze jakiś sens. Pisał więc. …
Nie ma chyba częściej używanego w popularnych piosenkach wyrazu niż odmieniana przez wszystkie przypadki miłość i deklaracji częściej składanej niż „kocham cię”. Ale to co pojawia się w przestrzeni przy każdej okazji, co nadużywane i niezrozumiane, staje się mimowolnie coraz bardziej pozbawiane znaczenia. Moja ukochana Żona pyta czasem z udawaną naiwnością: co to znaczy „kochać”, a ja nie umiem jednym zdaniem odpowiedzieć. Bo to jedno z najważniejszych pytań jakie staje przed człowiekiem, a język coraz słabiej radzi sobie z poważnymi sprawami. Nie wszystko jednak jest już stracone, wciąż mamy szansę na lingwistyczną kontrrewolucję. Trzeba odzyskać sens wyrazów fundamentalnych dla ludzkiej kondycji. Co więc tak naprawdę znaczy „kocham cię”? Miłość dzisiaj definiuje prawo rodzinne i teksty piosenek. „Kochać to nie znaczy zawsze to samo” – śpiewał zespół De Mono i masa fanów jest na podstawie tego cytatu zwolniona z rozważań nad sensem wyrażenia „kochać” i znaczeniem słowa „miłość”. Bardziej konkretne jest prawodawstwo, zwłaszcza to dotyczące spraw rodzinnych. Właśnie tam można znaleźć trzy punkty, z których składa się miłość: sfera erotyczna, wspólne gospodarstwo domowe i bliżej niesprecyzowane uczucie. Miłość jest więc czymś co jest tymczasowe, iluzoryczne, względne. Dzisiaj „kocham cię”, ale jutro mogę już nie tylko nie kochać ciebie, ale kochać kogoś…
Obóz w Gusen – filia, która przerosła obóz-matkę w Mauthausen – był naprawdę piekłem. Nie był tak wielki i tak znany jak Auschwitz czy Majdanek, ale trafić tam, to był wyrok śmierci. Obóz przyklejony do kamieniołomów stał się grobem dla większości więźniów. Zbigniew Wlazłowski przeżył. „Przez kamieniołomy i kolczasty drut” to opowieść młodzika, studenta medycyny, który został aresztowany, osadzony w ciężkim więzieniu na Montelupich w Krakowie, a stamtąd trafił do Gusen. Tam miał zdechnąć z głodu i pracy ponad siły. Udało mu się przeżyć. Nakłamał, że jest artystą-rzeźbiarzem i trafił do komanda tworzącego kamienne i drewniane cudeńka dla obozowych znawców sztuki z trupimi czaszkami na mundurach. Potem znów zaryzykował: przyznał się, że studiował medycynę i pracował dorywczo w szpitalu. Trafił do obozowego rewiru. Przeżył. Dzięki niemu mamy doskonale precyzyjny opis organizacji szpitala, nazwiska lekarzy i więźniów pracujących w rewirze. Mamy też wyjątkowy w literaturze obozowej opis seksualności za drutami. W Gusen – podobnie jak w innych obozach – narastał potężny problem homoseksualizmu wśród więźniów, ale również wśród załogi. Oczywiście chodziło przede wszystkim o więźniów funkcyjnych, a nie o muzułmanów. W Gusen postawiono z dom publiczny – puff, gdzie sprowadzono więźniarki z Ravensbruck jako prostytutki. Miały one obietnicę, że po trzech…
Auschwitz jest dzisiaj nie jedynym z obozów, ale symbolem wszystkiego co z człowiekiem zrobiła niemiecka, narodowo-socjalistyczna ideologia. A barak nr 10 mógłby być symbolem tego, jak w obliczu ludobójstwa zachowywała się ówczesna niemiecka medycyna. Barak, czy jak wolą niektóry go nazywać – blok, numer 10 miał specjalny status w Auschwitz. Tam właśnie przeprowadzano eksperymenty medyczne na kobietach. Koszmarne, nieuzasadnione, okrutne. Hans Joachim Lang podjął próbę usystematyzowania piekła w książka ?Kobiety z bloku 10. Eksperymenty medyczne w Auschwitz?. Czy mu się to udało? To dość uczciwie pod względem faktograficznym przygotowana książka, ale mimo wszystko przeznaczona dla czytelnika, który pierwszy raz sięga po opracowanie dotyczące tego tematu. Jest więc konkretny opis systemu zbrodni – od kwestii technicznych, wręcz budowlanych, do struktury zarządzania, jakbyśmy to dzisiaj nazwali. Są też oczywiście opisane główne, doskonale znane badaczom, zbiory doświadczeń medycznych związanych między innymi ze sterylizacją chemiczną, chirurgiczną i rentgenowską, koszmarną kolekcją szkieletów i inne. Czego brakuje? Tutaj dopiero rozpościera się ogrom miały plam, które wciąż czekają na wypełnienie. Ale czy to znaczy, że nie warto przeczytać ?Kobiet z bloku 10?? Mimo wszystko warto, nawet jeśli ktoś jest już obeznany z tematyką. Jest tam parę ciekawych informacji, których polscy autorzy dotychczas nie akcentowali, albo wręcz nie…
Historia mówiona to ciekawy projekt, w którym opowiadają świadkowie. „Ocaleni z Mauthausen” jest zbiorem wypowiedzi, krótszych lub dłuższych opowieści stu czterech więźniów obozu Mauthausen, którzy przetrwali piekło. Wszystkie książki na temat obozów koncentracyjnych można było dotychczas podzielić na dwa rodzaje: albo były to prace naukowe badaczy bazujących na dokumentach historycznych i wspomnieniach świadków, albo autobiograficzne relacje byłych więźniów. Obie te formy prawie zawsze próbowały dotrzeć do obiektywnej prawdy na temat tego, co się wówczas wydarzyło. „Ocaleni z Mauthausen” jest czymś zupełnie innym. Tutaj nie chodzi o żaden obiektywizm, bo niby w jaki sposób obiektywnie zmierzyć i opisać rozpacz, niewyobrażalne cierpienie milionów ludzi? To niemożliwe. Można natomiast zbliżyć się do lawy bólu czytając tak zróżnicowane pod każdym względem relacje świadków, którym dobry Bóg pozwolił przeżyć, także po to, żeby złożyli świadectwo. Są tu ludzie prości, niewykształceni robotnicy i profesorowie, są wierzący i niewierzący. Profesor Jerzy Kochanowski pisząc o tej książce zanotował: „Wyjątkowo plastyczny, działający na wyobraźnię obraz, pokazuje niezwykłe zróżnicowanie obozowego świata. Mimo że z pewnością nie jest to lektura łatwa, to jednocześnie pasjonująca, od której trudno się oderwać”. Ma rację. Na pewno nie jest to książka, od której bym polecał zacząć poznawanie obozów koncentracyjnych, ale z pewnością jest to książka,…
Książki pisane przez byłych więźniów obozów koncentracyjnych czasem – nie zawsze – mają jedną olbrzymią wadę: ich autorom wydaje się, że przez fakt bycia w środku piekła, mają jego najlepszy ogląd. Tak nie jest. Więźniowie, którzy później poświęcili mnóstwo czasu i energii na zgłębianie źródeł, dokumentów które udało się uchronić przed zaginięciem lub zniszczeniem, mają dużo szersze spojrzenie. Tak właśnie zrobił Teodor Musioł w książce „Dachau 1933-1945”. Opisać najstarszy i najdłużej działający obóz koncentracyjny to poważne zadanie. Blisko połowę objętości tej książki stanowią przypisy, bibliografia i aneksy – dokumenty źródłowe. To ogromnie bogata kopalnia wiedzy i mapa drogowa dla poszukiwaczy kolejnych odkryć. Co ciekawe, tradycyjnie już najkrótszy rozdział traktuje o doświadczeniach medycznych prowadzonych na więźniach.
Kolejna opowieść więźnia, któremu udało się przeżyć obóz. Tym razem był to obóz Mauthausen, a właściwie jego pobliska filia w Gusen. Stanisław Dobosiewicz – nauczyciel, pisarz – trafił tam z Dachau. Miał dużo szczęścia, przeżył. „Mauthausen/Gusen. Obóz zagłady” jest najlepiej moim zdaniem napisaną książką na temat tego obozu. Autor nie opierał się wyłącznie na własnej pamięci, ale odrobił lekcję obiektywnego badacza – przekopał wiele źródeł, dzięki czemu jego opowieść staje się czymś dużo więcej niż tylko (czy aż!) pogłębionymi wspomnieniami. Na uwagę zasługuje sam układ książki. W dwunastu rozdziałach autor konkretnie omawia poszczególne zagadnienia składające się na koszmarną całość: od kwestii technicznych zbudowania i utrzymania obozu, przez strukturę władzy formalnej i nieformalnej, metody doprowadzania do zagłady więźniów i ostatni etap wyzwolenia obozu. Dla mnie oczywiście najciekawszy był – najkrótszy! – rozdział poświęcony eksperymentom pseudomedycznym. Dobre, mocne, konkretne.
Obóz koncentracyjny oczami więźnia, który… traktuje okropieństwa wokół niczym ponury żart? Pierwszy raz czytałem coś takiego i powiem szczerze: to lektura obowiązkowa dla każdego, kto chce zrozumieć mechanizmy rządzące w obozach koncentracyjnych. „Las bogów” naprawdę daje zupełnie inne spojrzenie. Balis Srouga był litewskim profesorem, humanistą. Litwini kolaborowali z Niemcami, ale w pewnym momencie postawili się Hitlerowi, a w rewanżu kilkuset intelektualistów zostało dla przykładu wysłanych do obozu koncentracyjnego Stutthof. Wśród nich był nasz profesor. Jego opis obozowego życia mocno odstaje od tego, co znałem dotychczas. Nie ma tutaj dramatycznej martyrologii, jest… ironia, sarkazm, żart. Naprawdę. Obozowy świat był dla teatrologa, poety i prozaika czymś tak nierealnym, jak głód i wszechobecna śmierć. O kunszcie profesora świadczy to, że umiał po wojnie opisać to w taki sposób. „Nie bądź osłem, czemu się szarpiesz? Jeśli będziesz tak robić, tygodnia nie wyżyjesz. Nie zwracaj uwagi na klątwy, w obozie klną wszyscy. Tu trzeba umieć kląć – inaczej krzyżyk. Klątwa potrzebna jest tutaj do życia, jak chleb i powietrze. Spójrz tylko, jak ja pracuję. Kręcę się i tyle. I nikt mnie jeszcze dzisiaj nie sklął”.
Stanisław Sterkowicz – późniejszy profesor nauk medycznych – trafił do jednego z najcięższych obozów koncentracyjnych. W Neuengamme prowadzono brutalne eksperymenty medyczne dotyczące leczenia i zapobiegania gruźlicy, odtruwania skażonej wody pitnej i przeprowadzania transplantacji kości. Profesor Sterkowicz opisał własne doświadczenia z obozu w książce „Obóz koncentracyjny Neuengamme”, a rok później (2006) wydał także książkę „Kobiecy obóz koncentracyjny Ravensbruck”. Obie książeczki są niewielkich rozmiarów i mają – według założeń autora i wydawcy – pełnić rolę wstępu do tematu dla osób, które dopiero zaczynają poznawać koszmar nazistowskich obozów śmierci. Obie książki zbudowane są według tego samego schematu. Najpierw autor omawia organizację opieki medycznej w obozach koncentracyjnych, jej umiejscowienie w drabince organizacyjnej SS i całego aparatu nazistowskiego państwa. Później poznajemy – dość oględnie, niestety – zbrodnicze eksperymenty medyczne prowadzone w obozach. A w ostatnich częściach obu książek autor przedstawia sylwetki „lekarzy oprawców”. Nie są to pozycje naukowe – ale sam autor nazywa je popularnonaukowymi. Moim zdaniem to najgorsze co mógł wybrać. Mając osobiste doświadczenia mógł napisać sążniste wspomnienia, nasycone uwagą skierowaną na kwestie opieki medycznej, skoro był w tej materii ekspertem i pracował w rewirze. Mógł też – jako profesor nauk medycznych – napisać rozprawę naukową z pogranicza historii i medycyny. Wybrał środek. Szkoda.