Ludzie, którzy przeżyli getto, bardzo często traktowali życie jak dar, prezent. Przeżyć getto czy obóz koncentracyjny to przecież jakby dostać drugie, zupełnie nowe życie. Stąd wielu ocalałych nie tylko bardzo poważnie traktowało swoją szansę i chcąc dalej nieść dobro zostawało lekarzami, ale także pisało wspomnienia, żeby uwiecznić, a przynajmniej utrwalić prawdę o koszmarze II wojny. Salomea Kape przeżyła łódzkie getto dzięki mądrości swojej mamy, która z ogromnym poświęceniem i niewyobrażalną dla nas przenikliwością dała swojej córce drugie życie. Akuszerka, która odebrała w getcie wiele porodów mając świadomość, że szanse tych dzieci na przeżycie piekła są iluzoryczne, zrobiła wszystko, żeby własnej córce dać nowe życie. Salomea opisuje własne przeżycia nie siląc się na oddanie całości tragedii łódzkich Żydów. Na początku opowieści zostajemy oczarowani realiami przedwojennego życia największej mniejszości, jaka zamieszkiwała II Rzeczpospolitą. Był to bardzo prężne i bogate kulturowo środowisko. Wybuch wojny był oczywiście wstrząsem, ale nikt nie spodziewał się Zagłady. Razem z młodziutką Salą idziemy do ?Czarodziejskiej Szkoły?, w której Niemcy na początku okupacji pozwolili na naukę. Razem z naszą bohaterką przeżywamy okropieństwa głodu, wszechobecnego terroru i? tlącej się nadziei, że możliwe jest inne życie, inny świat. Świat, który z perspektywy Bałut wydawał się rajem. Kape przeżyła getto. Wyjechała później…
Poważnie się zastanawiałem, czy wypada napisać o książce, która jest już niedostępna u wydawcy. Czy to jest niestosowne? Skoro jednak książka traktuje o getcie, o tej specyficznej enklawie, o koszmarze, który niektórzy chcieli nazywać arką, uznałem, że warto. Tak jak warto było zachowywać każdy szczegół getta na fotografii, bo inaczej trudno byłoby nam uwierzyć w piekło, tak i warto przypomnieć o książce, która jest już dostępna tylko w antykwariatach. Książka ?Getto łódzkie. Litzmannstadt Getto 1940-1944? ukazała się pięć lat temu nakładem Instytutu Pamięci Narodowej. To specyficzna forma, bo publikacja ma duży format i jej głównym walorem jest ponad trzysta fotografii, które pokazują kolejne stadia zagłady łódzkich Żydów. W większości są to zdjęcia znane dotychczas tylko specjalistom, szerokie grono czytelników nie miało jeszcze okazji zobaczyć prac kilku żydowskich fotografów, z których nie wszyscy przeżyli koszmar i upadek łódzkiego getta. Szacuje się, że z około dwustu tysięcy Żydów, którzy przynajmniej pewien czas wegetowali za płotem getta, wojnę przeżyło kilka (pięć?) procent wybrańców. Niewielu pozostało świadków, mówią więc fotografie. Wstrząsające prostotą wyrazu dokumenty bardzo złych czasów. Widzimy na zdjęciach przede wszystkim codzienne życie i codzienna śmierć stłoczonych, głodnych, odartych z godności i marzeń ludzi, których jedyną winą było pochodzenie. Na osobny ukłon zasługuje…
Łódzkie getto wciąż jest relatywnie mało znanym miejscem zagłady Żydów. Dzięki powstaniu znamy dość dobrze historię getta w Warszawie, istnieje ogromny zbiór dokumentów i relacji dotyczących większości obozów, w których Niemcy realizowali swoją obłąkana politykę eksterminacji Żydów, ale Łódź pozostaje wciąż mało znana. Pamiętnik młodziutkiego wówczas Heńka Fogla stanowi istotny wkład do bibliografii pozwalającej nam, z perspektywy kilkudziesięciu lat, podjąć trudną próbę zrozumienia tego, co czuli stłoczeni, sterroryzowani, przerażeni łódzcy Żydzi. Heniek Fogel stracił podczas okupacji ojca. Nastolatek musiał szybko stać się głową rodziny. Nie byłoby to nigdy łatwe, ale w realiach łódzkiego getta stanowiło zadanie ponad siły. A jednak chłopak radził sobie całkiem nieźle. Przez praktycznie cały czas funkcjonowania getta Fogel pisał pamiętnik. Czasem udawało mu się codziennie dokładać choćby drobny zapisek, innym razem pisze raz w tygodniu. Autor traktuje swoje pisanie jako z jednej strony przesłanie do przyszłych pokoleń, które jak słusznie podejrzewał mogą mieć problem nawet nie ze zrozumieniem, a zwykłym wyobrażeniem sobie koszmaru getta, ale z drugiej strony chciał w ten sposób powalczyć o zachowanie własnej tożsamości, równowagi, zdrowia psychicznego. Wiemy skądinąd, że w łódzkim getcie każdego dnia kilka osób popełniało samobójstwo. Fogel bardzo chciał żyć, musiał więc znaleźć w tym koszmarze jakiś sens. Pisał więc. …
Dzisiaj, po blisko stu latach od wojny, w kwestii holokaustu mieszają nam się narracje, mity, fakty, opinie. Trudno nam uwierzyć, że to w ogóle miało miejsce. Obozy koncentracyjne dla młodych ludzi mają tyleż głębokie zakotwiczenie w rzeczywistości co piekło z obrazu Hieronima Boscha. Nieco łatwiej jest wyobrazić sobie kawał miasta wydzielonego, wykrojonego z przestrzeni wspólnej na przestrzeń potępionych. Getto umiemy sobie wyobrazić, a jeśli mielibyśmy z tym problem, to samoloty do Tel Avivu i później autobus do Palestyny kosztują niewielkie pieniądze. Historycy mogą próbować suchego, rzetelnego, naukowego opisu, ale najbardziej przekonujące jest dla nas jak sądzę świadectwo kogoś, kto widział getto na własne oczy. Łódź dzisiaj kojarzy się z dynamiczną gospodarką, nowymi technologiami, uczelniami i handlem. Na pewno nie z cierpieniem ponad stu tysięcy Żydów stłoczonych w niewielkim kwartale, głodzonych, terroryzowanych, mordowanych przy byle okazji. Cierpienia Żydów kojarzymy głównie z holokaustem, zresztą powojenny Izrael realizujący nieprawdopodobnie skuteczną politykę historyczną nie dopuścił do żadnych dwuznaczności, niejasności. Żydów mordowali Niemcy – i trudno z tym się nie zgadzać. Czytając jednak pisany na bieżąco dziennik Jakuba Poznańskiego widzimy wyraźnie, że największym zagrożeniem dla zwykłych, łódzkich Żydów byli ci współbracia, którzy dostali nieco więcej władzy. Kolaborujący z niemieckimi władcami Łodzi Żydzi tworzyli nie tylko…
Mówiąc o obozach koncentracyjnych, o komorach gazowych, łagrach, mordowaniu niepełnosprawnych, przymusowych sterylizacjach, o całym tym koszmarze totalitarnych systemów, które skąpały XX wiek we krwi brakuje słów, by opisać naukowym językiem to co się stało. A nawet jeśli dałoby się to wszystko opisać z aptekarską dokładnością, to na pewno nie da się w ten sposób zapytać o przyczynę zła. Do tego potrzeba innego języka, innych narzędzi, innej wrażliwości. Tym właśnie dysponowała Hannah Arednt, której nowe wydanie (Świat Książki 2023) ?Korzeni totalitaryzmu? wciąż jest dostępne w księgarniach. Książka ta pierwszy raz ukazała się tuż po wojnie, w 1951 roku. Potrzeba było kilku lat, żeby filozofowie odzyskali mowę po tym, jak Auschwitz sprawiło, że język stał się pusty. ?Korzenie totalitaryzmu? są podzielone na trzy części. W pierwszej Arendt mówi o antysemityzmie, o jego źródłach i charakterze. Mówi tak, że nie przypadło to do gustu wielu przedstawicielom Żydów ocalałych z Zagłady, choć przecież autorka także pochodzi z żydowskiej rodziny. Druga część mówi o imperializmie, który w latach 80 XIX wieku zakwitł na kolonializmie. Trzecia część natomiast jest tym, co mną wstrząsnęło. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z tak szczerym, głębokim, prawdziwym szukaniem przyczyn totalitaryzmów – wszystkich, od niemieckiego do radzieckiego. Nie miejsce tutaj na…
Dziennikarze często sprawdzają się w prozie. Ich styl można od razu poznać: jest konkretny, zdyscyplinowany, precyzyjny. ?O miłości i innych demonach? to opowieść dziennikarza (zarówno autor, jak i bohater tej książki parają się tym fachem), ale zbudowana tak, że hipnotyzuje, uwodzi i porywa czytelnika w świat zakazanej miłości sprzed wieków. Pod względem tematu, ale i formy ta miniatura jest arcydziełem. Kolumbijski mistrz słowa, Gabriel Garcia Marquez, posiadł rzadko niespotykaną sztukę opowiadania z chirurgiczną precyzją o sprawach, które wymagają nieludzkiej wrażliwości. Jak jest możliwe połączenie tych dwóch żywiołów? Wydawałoby się, że niemożliwe. Dlatego ta książka jest tak mocna, zostaje na tak długo i skutecznie zmienia czytelnika. Kiedy Grecy mówili o oczyszczeniu, którego celem miała być sztuka, antycypowali ?O miłości i innych demonach?. Sievra Maria boryka się z poważnymi problemami, ale czy są one świadectwem opętania? Nastolatka została odrzucona przez bardzo bogatych, ale poważnie skrzywionych rodziców. Wychowywała się z niewolnicami, poznała ich języki. Zbudowała solidny mur między sobą a światem, przynajmniej jeśli chodzi o świat ludzi z jej sfery. Ten właśnie mur przebija duchowny, egzorcysta, który w dziewczynie widzi miłość swojego życia. Czy to może się udać? Oczywiście: nie może. Nie ma prawa. Ale demon miłości nie poddaje się łatwo.
IPN wydaje masę książek. Od pewnego czasu w elitarnym gronie liderów sprzedaży jest wydana w tym roku książka Tomasza Cerana zatytułowana ?Zbrodnia pomorska 1939. Początek ludobójstwa niemieckiego w okupowanej Polsce?. Z dużą pokorą i nieśmiałością mam czelność twierdzić, że wiem dlaczego tak się dzieje. Istnieją dwie mianowicie główne metody uprawiania historii. Jedna, nazwijmy ją dwudziestowieczną, stawia na ołtarzu obiektywizm, dokumentalizm, czci daty. Jej wyznawcy potrafią do białości rozpalić spór o to, czy jakieś wydarzenie miało miejsce po obiedzie, czy zgoła przed kolacją. To są miłośnicy tabelek, wykresów, wyliczeń i diagramów. Wierzą w to, że historia jest pewnym zbiegiem wydarzeń, z których każde można wyjąć z uniwersum, włożyć do probówki, oglądać pod światło i opisać używając metod zakurzonych alchemików słowa. W praktyce literackiej ten model jest zbliżony nieco do stylistyki znanej ogółowi z ulotek dołączanych do opakowań syropów na kaszel. Jest i druga szkoła uprawiania historii, nowsza, świeższa. Według tej metody zadania historyka są co najmniej dwa, oba szalenie trudne i wymagające otwartego umysłu, rozległej wiedzy i umiejętności dalece wykraczających poza sztywne ramy zakreślone przez urzędników w opisie zawodu historyka. Przede wszystkim musi on naprawdę zrozumieć to, co się wydarzyło. Musi poczuć, przeżyć duchową przemianę, głęboko zrozumieć wydarzenie czy wydarzenia osadzona…
Długo czekaliśmy na tę książkę. Długo czekały setki ofiar, żeby świat poznał mroczną historię obozu, po którym dzisiaj praktycznie nie ma śladu. Warto było czekać? Kiedy w ubiegłym roku dr Mateusz Maleszka w murach bydgoskiego Instytutu Pamięci Narodowej mówił o przygotowaniach do wydania monografii obozu przesiedleńczego w Smukale, czuć było, że oczekiwania są ogromne. Dotychczas nikt nie podjął się nawet próby kompleksowego opisania koszmaru, jaki Niemcy w latach 1941-43 urządzili Polakom w zlokalizowanej w uroczym miejscu nad Brdą fabryce karbidu. Brakowało źródeł, wspomnienia i relacje z obozu często wykluczały się wzajemnie, istniejące listy ofiar były bardzo wątpliwe, a dokumentów źródłowych oczywiście było i jest wciąż za mało. Niemcy bardzo skutecznie niszczyli dowody swoich zbrodni. Rok temu, na zachętę, IPN wydał folder dr. Maleszki o Smukale. Folder miał 50 stron. Książka liczy stron 120. Może jednak liczy się jakość merytoryczna, a nie objętość? Jak autor książki ?Niemiecki obóz przesiedleńczy w Smukale (1941-1943)? poradził sobie z tematem? Najpierw minusy, głównie te, na które autor większego wpływu nie miał. IPN niestety zaczyna przyzwyczajać czytelników do słabego lub wręcz bardzo słabego poziomu składu książek. Nie jest winą autora, że przypisy wydają się żyć swoim życiem. W numeracji są okropne luki, a te które są,…
Sławek Wojciechowski jest kibicem, jakich mało. Nie chodzi o to, że napisał monumentalną historię przedwojennej Polonii Bydgoszcz, ale o to, że potrafi spojrzeć na swój klub bez różowych okularów. „Gwardziści. Sport Milicji i Bezpieki w Bydgoszczy w latach 1945-1990” to opowieść o tym, co komuniści zrobili z zacnym polskim klubem. Dla mnie, rocznik 75, Polonia kojarzyła się wyłącznie z milicyjnymi kacykami. Przyzwoici ludzie nie chodzili na ulicę Sportową, tylko kibicowali wojskowemu Zawiszy. Za komuny w Bydgoszczy nie było innych klubów, niż wojskowe lub milicyjne. Polonia samą nazwą i biało-czerwonymi barwami sugerowała, że zanim komuniści ją zbezcześcili była godna szacunku. Po książce „Zapomniane pokolenie. Polonia Bydgoszcz 1920-1949” można było się spodziewać, że kolejna książka Sławka Wojciechowskiego będzie równie dobrze napisana tak pod względem językowym, jak i merytorycznym. Autor umie zachować moim zdaniem doskonałą równowagę między jakością naukową i oczekiwaniami czytelników, którzy docenią potoczysty styl opowieści. „Gwardziści” to nie jest książka hermetyczna, to nie jest akademicki wywód dający uciechę wyłącznie autorowi. To pięknie opowiedziana historia o złych czasach, kiedy źli ludzie używali wszystkich dostępnych im narzędzi, żeby pomalować świat na czerwono. Na osobny komentarz zasługuje kwestia edytorska. Podobnie jak „Zapomniane pokolenie”, także „Gwardziści” to dzieło sztuki edytorskiej. Twarda okładka, elegancki i funkcjonalny…
Jarosław Jakubowski ma wyjątkowy talent. Jest multiinstrumentalistą literackim, bardzo dobrym poetą, wziętym dramaturgiem i czytanym prozaikiem. „Rzeka zbrodni” ukazała się już parę lat temu, ale dopiero teraz miałem ogromną przyjemność zanurzyć się w niej po uszy na ładnych kilka godzin. I nie żałuję ani kwadransa. To doskonale skomponowana, z ogromną lekkością i urokiem napisana powieść o… miłości, grzechu, marzeniach, lękach i przede wszystkim o mieście, w którym wszystko było możliwe. Nie dajcie się zwieść objętości książki, bo to pozory – faktycznie dałoby się w tradycyjny sposób wydrukować tę powieść na dwustu stronach. To wciąż zapowiada kilka godzin przepysznej przygody, prawda? Ja się nie zawiodłem. Jakubowski dość bezpardonowo, bez gry wstępnej wrzuca nas do Bydgoszczy roku 1920, kiedy nawet polscy mieszkańcy miasta czasem łatwiej wyrażają myśli i nazwy ulic po niemiecku. Na jednej z przycumowanych do nabrzeża Brdy barek odkryto makabryczną zbrodnię: cała niemiecka rodzina została w finezyjny sposób zabita, zaszlachtowana i ułożona w kształt… znanej bydgoskiej fontanny „Potop”. I tak już będzie do samego końca: wielopoziomowa symbolika, której recepcja jest pożądana, ale oczywiście niekonieczna, bo można czerpać ogromną przyjemność z lektury ponad tymi niuansami. To książka nieoczywista, choć czytelnik nie zostaje bez opieki – fabuła jest prowadzona tak, żeby nie…