Jestem w kropce: Konrad Piskała wie o Afryce bardzo dużo, pisać lubi, kontakt z ludźmi – czyli serce dziennikarskiej roboty – nawiązuje błyskawicznie, a mimo to mam potworny niedosyt. Mało tego, mam cholerny żal, że posiadając wszystko co potrzebne do napisania książki genialnej, napisał „Dryland”. Reportaż jest gatunkiem, który pokazuje to, czego nie widać na powierzchni. Reportażysta ma skalpel i rozcina bez znieczulenia żeby pokazać światu COŚ. Piskała pokazał świetnie jak się zbiera materiał na doskonały reportaż, tylko zamiast go napisać – pochwalił się, że mógłby to zrobić.
Przyznaję się, że już po pierwszych stronach miałem ochotę rzucić „Dryland” w kąt. Tak grafomańskiego stylu naprawdę nie jestem w stanie znieść. Dam Wam próbkę, żebyście wiedzieli co ewentualnie Was czeka, bo mimo wszystko warto się dać trochę sponiewierać:
Patrzę na słońce, które powoli zagarnia coraz więcej przestrzeni. Przesunęło się z podwórza na próg, wskoczyło na ławę i grzeje się na moich kolanach. Dwóch funkcjonariuszy jeszcze godzinę temu siedziało na wprost nas, ale pożeglowali w kierunku przeciwległej ściany. Nie widziałem, aby przesuwali swoje krzesła. Po prostu byli w szczególny sposób zsynchronizowani ze słońcem.
To boli, prawda? Mimo wszystko, zagryzłem zęby i dotarłem do końca książki. Nie jest to arcydzieło, nie jest to nawet dobry reportaż, ale… ile znacie polskich, w miarę aktualnych reportaży o Somalii? Dla mnie to był debiut z tematem, nie tylko somalijskim, ale i szerzej: afrykańskim. Wiedziałem coś o wojnach, o biedzie, o Asz-Szabab (dzikusach w stylu Daesh), ale to były same strzępki usłyszane przy okazji tematów Bliskiego Wschodu. Jeśli chodzi o zawartość merytoryczną, to kapelusze z głów: autor zrobił dla tej książki tyle, ile tylko było możliwe. Dzięki temu widzimy prawdziwą Somalię, taką, której nawet przy ogromnej wiedzy „podręcznikowej” nikt nie jest w stanie sobie zrekonstruować. Z drobnych wydarzeń można odtworzyć nie tylko faktyczny „klimat” miejsca, ale nawet można pokusić się o zrozumienie mechanizmów tego świata.
O radiu Al-Andalus młodzi dziennikarze mówią, że to „głos nienawiści”. Wydaje się, że odgrywa ono podobną rolę jak w Ruandzie Radio Television Libre des Mille Collines, nazywane radiem Maczeta. To Al-Andalus ogłosiło słynny konkurs recytacji Koranu dla nastolatków. Nagrodą za pierwsze i drugie miejsce oprócz pieniędzy były książki oraz dwa kałasznikowy. Chłopiec, który zajął trzecią lokatę, dostał dwa ręczne granaty. Brodaty Sheik Muktar Robow Abu Monsur, wręczając nagrody, powiedział: „Nasze dzieci w jednej ręce powinny trzymać pióro do nauki pisania, a w drugiej pistolet do obrony islamu”.
Raczej nie wrócę do tej książki, ale gdyby ktoś chciał poczuć klimat Somalii sprzed kilku lat – warto po nią sięgnąć.
No Comments
Comments are closed.