Feminizm w towarzystwie koszmaru

02/02/2015

Karin-Slaughter-CriminalNie przepadam za nachalnym tłoczeniem jakichkolwiek ideologii w powieściach, ale w przypadku „Criminal” (w Polsce wyszło jako „Zbrodniarz”) jestem w stanie przełknąć podwójną misję autorki. Oficjalnie z wypowiedzi Karin Slaughter wynika, że chciała opowiedzieć dobrą historię, ale jak widać nie mogła się przemóc, żeby odpuścić feministycznych wtrętów. Inna rzecz, że są one momentami dużo ciekawsze niż sama opowieść o makabrycznych morderstwach spiętych klamrą trzydziestu lat.

„Criminal” to dla mnie pierwsza książka tej autorki. Trochę to może dziwne, bo Slaughter sprzedała już ponad 20 milionów egzemplarzy na całym świecie, ale cóż, jakoś tak wyszło. Zacząłem więc od w miarę świeżej, wydanej w 2012 roku powieści będącej częścią cyklu o detektywie Willu Trencie. Wrażenia? Nie są najgorsze, choć daleko od ciężkiego zauroczenia.

Rzecz się dzieje w Atlancie. Zgodnie z aktualnie obowiązującą modą u anglosaskich pisarzy akcja jest prowadzona równolegle w dwóch czasach: teraz i trzydzieści lat temu. Koszmarna zbrodnia popełniona teraz do złudzenia przypomina morderstwa sprzed lat. Profil ofiar jest identyczny – młode, śliczne blondynki, podobnie jak sposób zadawania ran i bólu. Śledztwem kieruje Amanda Wagner, która przed laty doprowadziła do skazania mordercy. Jej podwładnym jest Will Trent, błyskotliwy detektyw, a przy okazji pokiereszowany przez życie facet, który wychowywał się jako sierota i zna zapach ciemnych uliczek Atlanty z własnego doświadczenia. Tym razem jednak szefowa odsuwa go od śledztwa. Okazuje się, że jego matka była prostytutką, którą zamordował jego ojciec. Ojciec, który właśnie po 30 latach opuścił więzienie. Does it ring any bells? 😉

Główna oś powieści nie jest ani specjalnie zaskakująca, ani literacko kunsztowna, ale nie przeszkadza w czerpaniu przyjemności z lektury. Ot, zwykły kryminał. To co różni „Criminal” od konkurencji jest ukryte na marginesach tej powieści. Mamy więc całkiem apetyczny obraz służb więziennych i policji wczesnych lat 70. w Atlancie. Bardzo wymowne obrazki na przykład z sali odpraw departamentu policji. Przestronna sala jest podzielona – nieformalnie, ale bardzo jednoznacznie – na cztery cześci. Osobno siedzą funkcjonariusze biali i czarni, osobno kobiety i mężczyźni. To są czasy, kiedy pewnego dnia rozdzwoniły się policyjne telefony. Zgłoszenia dotyczyły kobiety, która jeździ po mieście kradzionym radiowozem. Takim szokiem był wówczas widok kobiety za kierownicą policyjnego wozu. Co ciekawe, wszystkie kilkadziesiąt zgłoszeń pochodziło od… innych kobiet.

Warto więc sięgnąć po tę powieść? Moim zdaniem warto, choć bez wygórowanych oczekiwań. Mamy tutaj po prostu średniego kalibru wątek kryminalny, bladą kopię soczystych opisów procedur patomorfologicznych (daleko im do Tess Gerritsen), zarys pewnego środowiska w pewnym czasie historycznym (nie ma co porównywać do Stiga Larssona). Mamy wreszcie próbkę ówczesnego amerykańskiego slangu, który niestety w moim przypadku kazał dość regularnie wertować słownik. Mimo wszystko nie żałuję tych paru wieczorów.

No Comments

Comments are closed.