Czuję pewien dyskomfort. Mimo wszystko jest to specyficzna sytuacja pisać o książce kogoś takiego jak Witek. Napiszę w superlatywach: obrazi się, bo jak niewielu jest czuły na punkcie wiarygodności słowa pisanego. Uwypuklę moim zdaniem słabości książki: też się obrazi, bo kto jak kto, ale ja powinienem docenić tę pozycję na polskim rynku wydawniczym. Nie mam wyjścia. Muszę napisać od serca.
„Allah Akbar. Wojna i pokój i Iraku” Witolda Repetowicza to na dzisiaj najbardziej aktualna, najlepiej napisana, pokazująca najszersze tło opowieść o sytuacji w Iraku. To bezdyskusyjnie pozycja obowiązkowa dla każdego, kto chciałby zorientować się w tamtejszych – przyznajmy: niełatwych do zrozumienia dla Europejczyka – realiach politycznych, narodowościowych, religijnych i wszystkich innych.
Czym jest „Allah Akbar”? No właśnie… Tutaj zaczynają się moim zdaniem rysy, bo Witold chciał zrobić książkę wszystkomającą, a tak się nie da. Jeśli miałbym pokusić się o gatunkową specyfikację, to powiedziałbym, że jest to rozprawa popularno-naukowa na temat najnowszej historii Iraku z elementami reportażu. Albo odwrotnie. Przyznam się szczerze, choć naprawdę jestem głęboko zainteresowany irackimi realiami, to szczegółowe analizy podziałów szyickich, kurdyjskich i innych odłamów ugrupowań na scenie politycznej chwilami mnie nużyły. Na szczęście dałem radę, bo już za chwilę dostawałem kawał „soczystego” reportażu, ale potem – znów akademicki szkic. Kilkukrotnie pojawia się wątek Sunnilandu (ma nawet swój rozdział), z którym autor wojuje niczym z wiatrakami, bo… nie znalazł ani jednego rozmówcy, który by tę koncepcję popierał. Tyle wad, a zalety?
No cóż, jeśli ktoś znając okoliczności pobytu autora w syryjskim więzieniu oczekiwał na reportaż w stylu „Zakładnika ISIS” Puka Damsgarda, to się przeliczy – ten wątek nie jest poruszany nawet między wierszami. Jest za to sporo innych opowieści. Takich jak historia Alego – Szabaka z wioski Leiw na Równinie Niniwy:
Jest mi obojętne, kto będzie u nas rządził. Kurdowie, Irak, Al-Haszd asz-Szaabi. Ja chcę tylko wrócić do domu, żyć spokojnie i bezpiecznie – mówił mi ze łzami w oczach. – Tu szerzą się choroby, nawet malaria, nie mamy nic, nie ma elektryczności, wodę musimy kupować i nikt poza ajatollahem Al-Hakimem nam nie pomaga. Tam, jeszcze zanim przyszedł Daesz, terroryzowała nas Al-Kaida, wybuchały bomby w szyickich meczetach. Jak Daesz był pięć kilometrów od wioski, to zaczęliśmy uciekać, bo nikt nas nie bronił. Gdy kilka osób w wiosce chwyciło za broń, to ich potem w okrutny sposób zamordowali.
Okrucieństwo to znak rozpoznawczy Daesz, ale i stały towarzysz każdego konfliktu zbrojnego na taką skalę. Autor jednak nie epatuje emocjami. Opowieść o zbrodni Daesz w Camp Speicher – nieco już zapomnianej na świecie – gdzie doszło do ludobójstwa, rzezi co najmniej 1700 szyickich jeńców w „Allah Akbar” jest prawie beznamiętna. Tak samo jak opowieść doradcy szefa Najwyższej Rady Islamskiej Raada al-Hajderi:
Daesz tam, gdzie wszedł, prześladował wszystkich, którzy nie wierzyli tak jak oni, a to, w co oni wierzą, to dla nas nie jest islam. Sunnici musieli im się tylko podporządkować, los chrześcijan był znacznie gorszy. Mieli do wyboru trzy opcje: albo opuścić swój dom i zostawić wszystko, co posiadali, albo zostać i płacić horrendalny haracz. Trzecią opcją była śmierć. Szyici nie mieli jednak nawet takiego wyboru, terroryści od razu ich zabijali.
Opowieści z Bagdadu, Nadżafu, Kufy, Irbilu pokazują Irak (razem z Kurdystanem) jako odrodzoną w ogromnych bólach wojny ojczyznę wszystkich Irakijczyków. Wspólny wróg zjednoczył i kraj, i plemiona, i religie, i naród. Co będzie dalej? Na to pytanie autor „Allah Akbar” nie ryzykuje odpowiedzi, ale też nie o przyszłość w tej książce chodzi. Książka Repetowicza jest o tym, co się działo wczoraj i co się dzieje dzisiaj. Nie tyle warto po nią sięgnąć, co koniecznie trzeba. To pozycja obowiązkowa, która dowodzi, że obowiązek może być ogromną przyjemnością. Gdybym nie znał autora tej książki, to bym chciał go poznać.
No Comments
Comments are closed.