Kalifat terroru

30/03/2018

Jakim cudem banda świrów z nożami w zębach była w stanie stworzyć i prowadzić kilka lat twór, który – oprócz waluty i może uznania międzynarodowego – spełniał wszystkie przesłanki, by nazywać go państwem? Nienawidzony nie tylko przez państwa niesunnickie, przez potęgi światowe i wszystkich sąsiadów, ale i przez organizacje takie jak Al-Kaida, Hamas, Hezbollah, rozrastał się, zbudował struktury, był jak nowotwór. Był, albo i wciąż jest: mimo porażek w wojnie naziemnej, wciąż ma karnych żołnierzy na całym świecie. Oni czekają na sygnał, by mordować.kalifat_terroru

Samuel Laurent miał doskonałych informatorów: byłych członków Państwa Islamskiego, nie bojowników, ale ludzi decyzyjnych, którzy albo uciekli przerażeni tym co robią, albo aktywnych islamistów, którzy mówili mu tyle, ile mogli. Bo wbrew pozorom Daesh bardzo zależy na opinii międzynarodowej. Opinii ludzi, którzy oferują raj. Albo piekło.

„Kalifat terroru” nie jest łatwą książką, bo to nie jest reportaż, tylko próba usystematyzowania wiedzy na temat struktury Państwa Islamskiego. Próba odpowiedzi na pytanie, jakim cudem Al-Baghdadi doprowadził swój obłędny plan do takich rozmiarów. Mówiąc językiem Laurenta: „proklamowany 27 czerwca 2014 roku kalifat przypomina potwornego noworodka spragnionego ludzkiego mięsa”, ale ten demon ma także prawie perfekcyjną organizację.

Wiele w Państwie Islamskim może budzić nasz wstręt, jednak zarządzanie finansami publicznymi jest tu modelowe. Armia działa coraz lepiej, każdego dnia rekrutuje dziesiątki młodych ochotników, ale i zwykli mieszkańcy kalifatu nie mają powodów do narzekania. Korzystają z hojnych zasiłków, zawsze wypłacanych w terminie, mają szkoły i wprawdzie dość podstawową, ale za to całkowicie darmową służbę zdrowia. Szybkość, z jaką PI stworzyło tak skuteczny system, zaskakuje i przeraża. Administracja działa doskonale płynnie na wszystkich poziomach. (…) Podczas gdy administracja zajmuje się zjednywaniem sobie przychylności mieszkańców, terror jest domeną Amni – wszechpotężnej agencji wywiadu i bezpieczeństwa, która podlega jedynie najwyższym instancjom władzy. Zajmuje się kontrwywiadem, wywiadem wojskowym, porwaniami i zabójstwami, a rozkazy przyjmuje bezpośrednio od Al-Baghdadiego.

Państwo Islamskie miało wówczas (2014) jednego kalifa, dwóch „premierów” (na Irak i na Syrię) oraz dziewięć ministerstw: ministerstwo wojny, służb wywiadowczych, finansów, sprawiedliwości, administracji publicznej, propagandy, spraw wojskowych (od logistyki i produkcji broni) oraz dwa nieporównywalnie mniej istotne o niewielkich budżetach: edukacji i zdrowia. Skromność administracji była godna podziwu, przykładowo w ministerstwie wojny w Ar-Rakce pracowało niecałe dwadzieścia osób obsługujących ogromne terytorium i co najmniej 50-tysięczną armię. Najliczniejsze były ministerstwa propagandy (ok. 30 osób) i służby wywiadowcze, ponieważ to im podlegał wydział do spraw wojny elektronicznej zatrudniający sporą rzeszę informatyków. Ministerstwa miały przyznawane budżety trzymiesięczne. Największy kawałek tortu trafiał oczywiście do ministerstwa wojny, którzy dostawał ok. 100 milionów dolarów kwartalnie, dla porównania ministerstwo sprawiedliwości miało budżet ok 10-15 milionów rocznie. Środki na to wszystko Państwo Islamskie brało z wydobycia ropy, która potem sprzedawało zdecydowanie poniżej wartości rynkowej (embargo!) Turkom i Rosjanom, z łupów wojennych (w samym Mosulu kalifat wszedł w posiadanie rezerwy złota i dewiz ocenianej na ponad 500 milionów dolarów), z handlu starożytnymi zabytkami, kobietami, organami… Słowem: ze wszystkiego oprócz handlu narkotykami i podatków (oprócz tych nakładanych na niezamordowanych niesunnitów).

Co ciekawe, zdecydowaną większość ludzi decyzyjnych w Państwie Islamskim stanowili Irakijczycy, zwykle wysokiej klasy specjaliści pracujący wcześniej dla Saddama Husajna. Prawdziwym wrogiem dla nich nie jest wcale „zgniły Zachód”, ale muzułmanie.

Oto co młodzi żołnierze w Ar-Rakce słyszą od autorytetów islamu: szyici to muzułmanie, którzy z rozmysłem odwracają się od islamu. Innymi słowy: apostaci. A apostazja stanowi najgorszą zbrodnię, jakiej może się dopuścić muzułmanin. I zasługuje na najwyższą karę – śmierć. Zatem wszyscy szyici spotkani na polu walki – a nawet w czasie pokoju – powinni zostać straceni, nie za to, co robią, ale za to, kim są. (…) Wolno splądrować i zrównać z ziemią szyicką wioskę, a jej mieszkańców wybić do ostatniego, a nawet więcej: jest to obowiązek każdego muzułmanina, jeśli chce być w pełnej zgodzie z szariatem.

Szalenie dla mnie ciekawe były kulisy relacji między Państwem Islamskim a Al-Kaidą, początkowo dość przyjazne, ale szybko zamienione w głęboką nienawiść. Jeden z członków tej organizacji powiedział autorowi książki:

Al-Baghdadi to wyjątkowo podejrzana postać, którą – nie wiadomo dlaczego – Amerykanie wypuścili z więzienia, mimo jego salafickiej przeszłości i ciążących na nim zarzutów tortur, morderstw i porwań. W kwestii Al-Baghdadiego i jego otoczenia nasuwa się wiele pytań. Większość wysokich przywódców Państwa Islamskiego przebywało w tym samym więzieniu w tym samym czasie. Hadżdżi Bakr, dawny premier PI w Syrii, Abd ar-Rahman al-Bilawi, dawny premier w Iraku, ale także obecni premierowie – Abu Muslim at-Turkmani (Irak) i Abu Ali al-Anbari (Syria). Nie wspominając o Abu Marwanie al-Irakim, dawnym dowódcy wojskowym w Idlibie i zaufanym człowieku Al-Baghadadiego. Amerykanie trzymali w więzieniu wszystkich tych skrajnie niebezpiecznych ludzi. W tym samym czasie i tym samym miejscu. A jednak wszystkich uwolnili, mimo powagi zarzucanych im czynów. Bez żadnego powodu! Amerykanie nie są głupi. (…) Al-Kaida zdobyła tajny raport Rand Corporation, który jasno zalecał wzmocnienie irackich organizacji dżihadystycznych, po to by osłabić i w końcu zniszczyć Al-Kaidę.

Może to ociera się o teorię spiskową, ale ileż z nich okazało się prawdą?

No Comments

Comments are closed.