Lwów wraca do Polski! (political fiction)

26/01/2014

Niektóre wydarzenia i postaci są niestety fikcyjne, zaś niektóre osoby oczywiście zachowały się zgoła inaczej niż w poniższej opowieści.

 

Generał Radosław Radecki w cywilnym ubraniu siedział na obskurnej ławce zdobionej w logo gdańskiego klubu piłkarskiego i patrzył, jak Wisła roztapia się w Bałtyku. Gdyby mógł zobaczyć Rzeczpospolitą za parę miesięcy, umierałby szczęśliwy. Teraz jednak, wiosną 2014 roku umierał po prostu syty. Spełnił swoje marzenie i jednocześnie życiową misję. Najtrudniejszą ze wszystkich, w jakich brał udział i jakie reżyserował. Nie bał się tego co nastąpi w ciągu najbliższego kwadransa. Widział to wielokrotnie. Był zresztą przekonany, że jeśli uda mu się oszukać Putina i znów ustanowić polskie granice nad Dnieprem, będzie musiał ponieść najwyższą cenę. Choć do zrealizowania planu zostało jeszcze parę kroków, Radecki wiedział, że już nic nie może pokrzyżować misternej układanki, której wprowadzenie w życie zajęło mu 10 lat.

Lwów_i_okolice_mapa_1937

Kiedy już wiosną 2004 roku polski wywiad był absolutnie przekonany, że jesienne wybory na Ukrainie zostaną sfałszowane, pułkownik Radosław Radecki postanowił przypomnieć sobie jedną z gier symulacyjnych jakie często toczył sam ze sobą. Radecki był jednym z najważniejszych oficerów polskiego kontrwywiadu, przynajmniej oficjalnie. Faktycznie wchodził w skład grupy kilkunastu oficerów, patriotycznie wychowanych żołnierzy, którzy rozpoczynali kariery już po upadku komunizmu w połowie lat 80. To oni faktycznie przejmowali władzę od esbecji, której dali wiele lat na finansowe usamodzielnienie się. Wiedzieli, że oznaczać to może jedynie rozkradzenie wszystkiego co ma jakąkolwiek wartość, ale nie mieli wyjścia. Musieli zapłacić tę gigantyczną cenę za niezależność i przejęcie know how od coraz bardziej siwych towarzyszy. Jedną z żelaznych zasad grupy, która nie miała nazwy i nigdy nie została formalnie powołana do życia, była absolutna dyskrecja. Grupa ta dysponowała nie tylko gigantycznymi, rzecz jasna nielegalnie pozyskanymi funduszami i wpływami przerastającymi daleko formalne instytucje państwowe. O jej istnieniu wiedział wyłącznie aktualnie urzędujący prezydent RP, który zresztą nie mógł od czasów prezydentury Lecha Wałęsy zostać zaprzysiężonym bez aprobaty grupy. Polityka nie zajmowała tych oficerów w żadnym stopniu. Ich plany sięgały kilkanaście, a czasem kilkadziesiąt lat do przodu. Aktualne spory polityczne nie budziły w tym gronie emocji.

 

Jesienią 2004 roku Ukraina wrzała. Władimir Putin złożył gratulacje swojemu protegowanemu kandydującemu na urząd prezydenta, mimo że informacje o ewidentnym fałszerstwie były już potwierdzone i wręcz oficjalne. Na ulicach rozpoczęła się pomarańczowa rewolucja. Wówczas grupa zdecydowała, że pułkownik Radecki ma wziąć sprawy w swoje ręce tak, by wkrótce – co dla oficerów oznaczało nie dłużej niż kilkanaście lat – polska flaga zawisła co najmniej we Lwowie, a właściwie to dlaczego by nie miała powiewać nad Morzem Czarnym?

 

Pułkownik Radosław Radecki wiedział, że jak w każdej grze strategicznej kluczem do zwycięstwa jest drobiazgowy plan i jego precyzyjna realizacja. Oraz odrobina szczęścia.

 

Szczęście sprzyjało Radeckiemu, choć dość solidnie mu dopomógł. Generał wiedział, że to dopiero wstępny etap gry, który należy faktycznie przegrać, choć wizerunkowo wygrać. Bez wątpienia po zakończeniu pomarańczowej rewolucji Ukraina z mniej lub bardziej aksamitną obrożą na szyi zostanie w rosyjskiej budzie. Jednak dla kolejnych etapów istotne było, żeby Polska stała się ważnym graczem. Należało po kilkudziesięciu latach obojętności spolaryzować ukraińskie społeczeństwo na pro i antypolskie. Dlatego już w listopadzie 2004 roku z własnej inicjatywy, albo z polecenia Radeckiego, do Kijowa pojechali czołowi polscy politycy: z legitymacją OBWE fałszerstwa wyciągał na jaw Jerzy Buzek, manifestantów rozgrzewał z mównicy Lech Wałęsa, byli na miejscu też Józef Oleksy, Lech Kaczyński, Bronisław Komorowski. Wszyscy, na polecenie grupy, opowiadali Ukraińcom o wolności i dobrobycie, jaki ich czeka, kiedy tylko zdecydują się na niezależność od Rosji. To był tylko wstęp do najważniejszego: 26 listopada na zaproszenie ustępującego prezydenta Leonida Kuczmy w roli mediatora pojawił się na Ukrainie Aleksander Kwaśniewski, któremu Radecki przygotował wyjątkową rolę w swoim spektaklu.

 

Na początku grudnia Radecki zdecydował, że już czas wycofać wszystkie pionki z ukraińskiej szachownicy. Cel został zrealizowany: Rosja wiedziała, że się poddaliśmy. Choć po powtórzonych wyborach wygrał lider opozycji, Radecki był świadomy, że jeśli chodzi o naprawdę poważne sprawy, na Ukrainie nic się nie zmieni. To także była część planu.

 

Pod koniec 2003 roku zamknięte zostało tajne więzienie w Starych Kiejkutach, gdzie CIA w niewybredny sposób zachęcała arabskich terrorystów do zwierzeń. Radecki osobiście negocjował warunki udostępnienia Amerykanom niewielkiej bazy treningowej niedaleko Warszawy. Postawił tylko dwa warunki: 15 milionów dolarów, bo tyle potrzebował na realizację całego planu i poparcie Amerykanów dla kandydatury Aleksandra Kwaśniewskiego na sekretarza generalnego ONZ w miejsce ustępującego w 2006 roku Kofi Annana. Amerykańska strona dotrzymała obietnicy. George W. Bush wypowiadał się o Kwaśniewskim w samych superlatywach. Co prawda Rosjanie, jako stały członek Rady Bezpieczeństwa ONZ wygrażali palcem zapowiadając weto, wskutek amerykańskich zabiegów kandydatura Polaka została przyjęta jednomyślnie.

 

Radecki wiedział, że Kwaśniewski musi być co najmniej przez dwie, pięcioletnie kadencje sekretarzem generalnym. Ale o to się nie martwił.

 

Kolejnego roku Radecki przystąpił do następnego kroku. Musiał zdobyć większą wiedzę na temat funkcjonowania ukraińskich służb specjalnych, a przy okazji zintensyfikować działania wizerunkowe na rzecz Polski w Ukrainie. Choć naruszył dość solidnie budżet, przekonał – oczywiście nie osobiście – Zbigniewa Bońka i Michela Platiniego, że świetnym, proeuropejskim pomysłem byłaby wspólna, żeby nie powiedzieć braterska, organizacja Euro 2012 przez Polskę i Ukrainę. 18 kwietnia 2007 roku na biurku Radeckiego znalazł się oficjalny dokument UEFA w tej sprawie.

 

Przekonanie rządu, że skierowanie lwiej części funduszy unijnych na rozbudowę infrastruktury głównie na ścianie wschodniej było najłatwiejszą kwestią. Wystarczyło obiecać wszystkim partiom, że w związku z EURO 2012 będą poważne opóźnienia, dzięki czemu właściwe firmy dostaną zlecenia bez czasochłonnych przetargów. Wszystko poszło gładko. Kiedy Ukraińcy zobaczą, jak wyglądają drogi, mosty, szkoły za ich zachodnią granicą, będzie łatwiej ich przekonać do dalszych kroków.

 

Teraz Radecki miał czas na zajęcie się kluczową sprawą, którą zlecił kilku parlamentarzystom jakiś czas wcześniej. Karta Polaka przyjęta w Sejmie 7 września 2007 roku dawała ogromne przywileje tylko na podstawie deklaracji o polskiej narodowości. Pierwotne zapisy projektu ustawy, dość rygorystycznie, Radecki osobiście wykreślił swoim grawerowanym piórem.

 

Większa część planu została zrealizowana. Pułkownikowi Radeckiemu pozostało tylko czekać na owoce. Zgodnie z przewidywaniami EURO 2012 przyniosło zamierzone skutki. Wśród mieszkańców zachodniej Ukrainy Polska jawiła się jako kraj mlekiem i miodem płynący. Liczba wydawanych Kart Polaka rosła z każdym miesiącem. Rosła też liczba incydentów antypolskich, za którymi stała organizacja owiana tajemnicą, podziemna Druga Ukraińska Powstańcza Armia. Radecki zbeształ bez litości swojego człowieka, który odpowiadał za tę część planu na Ukrainie. Nie chodziło o działania, bo na tym etapie nikt nie miał zginąć i nie zginął, ale Radecki był pewny, że polskie i ukraińskie media natychmiast wychwycą, że ten skrót nie ma prawa dotyczyć prawdziwej organizacji. W największych polskich telewizjach i gazetach uruchomił swoich ludzi, żeby tę nazwę podawano wyłącznie w pełnym brzmieniu, ale na Ukrainie takich wpływów nie miał. Mimo wszystkich obaw, ataki ze strony DUPA traktowano całkiem serio.

 

Pod koniec 2013 roku pułkownik Radecki musiał już przejść do ostatecznej realizacji planu. Nieco wcześniej niż zakładał, ale zbliżający się szczyt Partnerstwa Wschodniego, gdzie miała zostać podpisana umowa stowarzyszeniowa Ukrainy z Unią Europejską, mógł nieco skomplikować jego zamiary. Znów jednak przypuszczenia Radeckiego okazały się słuszne: w ostatecznym rozrachunku, oczywiście nieświadomie, największym jego sojusznikiem okazała się Rosja. Prezydent Wiktor Janukowicz odmówił podpisania umowy. Setki tysięcy ludzi wyszło na ulice. 30 listopada 2013 roku zaczęły się regularne potyczki z milicją, w styczniu kolejnego roku rewolucja – tym razem nie pomarańczowa – objęła także inne miasta. Kiedy 25 stycznia Janukowicz zaproponował objęcie fotela premiera jednemu z liderów opozycji, a kilku innych zaprosił do rządu, spotkał się z odmową. Kilka godzin trwało, zanim Rosja zgasiła płomienie radości w oczach kandydatów przedstawiając im dość realistycznie konsekwencje ewentualnego porozumienia.

 

Kiedy Radecki otrzymał informację, że w środkowej Ukrainie w starciach zginęło kilkadziesiąt osób, nie mógł dłużej czekać. Ostateczna operacja była przygotowywana od wielu miesięcy. W tajemnicy przed wszystkimi, oprócz prezydenta Komorowskiego, zostały zbudowane ośrodki dla uchodźców mogące pomieścić kilkadziesiąt tysięcy osób. To był ten moment.

 

23 lutego 2014 roku świat zamarł w przerażeniu. Ceremonia zamknięcia Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Soczi zamieniła się w krwawą jatkę. Nikt nawet nie wiedział, ile ładunków wybuchowych eksplodowało, gdzie i ile osób zginęło w tym niewielkim miasteczku. Dodatkowo gęsty dym unosił się nad największymi metropoliami zachodniej i centralnej Rosji. Niektóre media donosiły, że OMON dostał rozkaz likwidacji każdego, kto choćby wyglądał podejrzanie i próbował uciekać. Zginęło w ten sposób co najmniej kilkunastu sportowców z całego świata. Główne podejrzenie padło oczywiście na tych, którzy się natychmiast przyznali, czyli do organizacji muzułmańskich z krajów miażdżonych stalową nogą rosyjskiego niedźwiedzia. Radecki zadbał jednak, by niektóre poszlaki prowadziły na… będą de facto w stanie wojny domowej Ukrainę.

 

Rano, 26 lutego 2014 roku światowe media obiegły dwie wstrząsające informacje. Pierwsza była taka, że rosyjskie wojsko stacjonujące nad ukraińską granicą jest gotowe w najbliższych dniach, a może godzinach, wejść na teren tego państwa. Ta informacja nie była dla uważnych obserwatorów zaskoczeniem. Druga natomiast wywołała na całym świecie poważne reperkusje. Na amatorskim, choć kręconym w jakości HD, filmie widać pożar. Kłęby dymu i rozpaczliwe krzyki. Film się urywa. Kolejne ujęcie pokazuje kilkanaście poważne spalonych, częściowo zwęglonych ciał. Zbliżenie na kobietę trzymającą w rękach krzyż. Na ziemi, w błocie leży biało-czerwona flaga. W tle słychać język ukraiński. Wśród niezrozumiałych wyrazów da się wychwycić jedną frazę: „Powstańcza Armia”.

 

Radecki był pełen podziwu dla swoich ludzi. Co prawda kosztowało to blisko milion dolarów, ale efekt przechodził najśmielsze oczekiwania. Emocje sięgnęły zenitu. Do godziny 15 tego samego dnia na paskach wszystkich telewizji świata był ten sam napis: polska armia przyszła z pomocą ukraińskiej milicji, która nie potrafiła zapewnić bezpieczeństwa mieszkańcom. Wieczorem ten napis zniknął, ustępując miejsca kolejnemu: rosyjskie wojsko wtargnęło na teren wschodniej Ukrainy i w ciągu kilku dni zajmie Kijów. Ukraińskie siły zbrojne przestały istnieć – część przeszła pod komendę Rosjan, duża część pogubiła się w sytuacji, kiedy obok „wroga” wewnętrznego pojawiło się dwóch obcych gości o niejasnych zamiarach. O ile jednak polscy żołnierze mieli rozkaz nie używać broni z wyjątkiem samoobrony i możliwie najprzyjaźniej współpracować z lokalną milicją, Rosjanie zaprawieni w bojach na Kaukazie nie ukrywali swojej awersji do „ukraińskich zdrajców”.

 

Tego samego dnia został uruchomiony sekretarz generalny ONZ. Zgodnie z procedurami Rady Bezpieczeństwa, w tej sytuacji powinna zapaść jednomyślna decyzja w gronie stałych jej członków. Jednym z nich była jednak Rosja. A sekretarzem był wciąż Polak. Aleksander Kwaśniewski wystąpił więc z apelem o uszanowanie zasady nie bycia świadkiem we własnej sprawie. Rosjanie protestowali, ale dzięki poparciu Amerykanów chcących uszczknąć z tortu coś dla siebie, przyjęto kompromisowe rozwiązanie. ONZ nie będzie się na razie wtrącał w wydarzenia na zachodniej Ukrainie, zaś na terenach, gdzie polscy żołnierze zapewniają bezpieczeństwo razem z lokalną milicją, zostaną rozlokowani zarówno obserwatorzy, jak i siły pokojowe ONZ.

 

Dzień później z rąk prezydenta RP Radosław Radecki przyjął awans na stopień generała. Z jego informacji wynikało, że każdej godziny Kartę Polaka przyjmuje kilka tysięcy Ukraińców. Kolejnych kilkadziesiąt tysięcy znajdowało się w ośrodkach na terenie Polski. Do plebiscytu, zaplanowanego przez niego na jesień 2014 roku, zostało pół roku. Do tego czasu Rosja otrząśnie się po Igrzyskach, ale nie zdąży przygotować odpowiedzi na polskie posunięcia. Jeśli dobrze pamiętał, w plebiscycie za włączeniem zachodniej Ukrainy do Polski opowie się blisko 70 procent osób.

No Comments

Comments are closed.