Zawsze jak mi się zdarzy mędrkować na jakiś temat, to niedługo później trafia mi do rąk książka, po której żałuję, że się wcześniej w ogóle odzywałem. Ostatnio taką książką była praca „Bydgoszcz – Bromberg w 70 rocznicę 1939-2009” (Z. Kaczmarek, W. Kałdowski, W. Sobecki).
Oczywiście, można ze mnie drwić, że nie znałem tej pozycji, ale… gdyby nie przypadek, to wciąż bym jej nie znał, choć leżała u mnie na półce praktycznie od kiedy została wydana. Kompletnie nie „pociąga” mnie rzekoma tajemnica wokół tzw. „Krwawej Niedzieli”. Z dotychczasowych lektur, ale i rozmów ze świadkami, wynika mi niezbicie, że nie ma o czym już dłużej dyskutować. Chory umysł Goebbelsa wykoncypował plan, a pełni wiary idioci ze swastykami na rękawach wykonali, przy słabo lub wcale nie ukrywanym aplauzie bydgoskich Niemców. Koniec. Kropka. Nie było w atmosferze paniki i zbliżającego się frontu żadnego sensu atakowanie bezbronnych sąsiadów. To oczywiste.
Książka jednak zaskoczyła mnie, bo składa się z dwóch części – jedna faktycznie traktuje o „Krwawej Niedzieli”, ale druga szerzej, o stosunkach polsko-niemieckich w Bydgoszczy od czasów założenia miasta. I to był dla mnie raj odkrywania nieznanego.
No bo przyznać się, kto wiedział, że 19 kwietnia 1346 roku król Kazimierz Wielki udzielił prawo założenia miasta przy zamku Bydgoszcz dwóm… Niemcom? Czy o tych nie legendarnych, ale faktycznych założycielach Bydgoszczy wiemy cokolwiek więcej niż to, że jeden nazywał się Jahannes Kesselhuth a drugi Konrad?
O tym, że miasto miało zgodnie z królewską wolą nazywać się Kunigsburg, też nie wiedziałem. Nazwa chyba nie na długo się przyjęła, bo w kronikach szybko pojawił się Braheburg (od niemieckiej nazwy Brdy – Brahe), a w 1402 roku pojawia się na piśmie Bromberg. Ponieważ oryginalny dokument sygnowany przez Kazimierza Wielkiego zaginął, jak się domyślają historycy: podczas walk z Krzyżakami o miasto w 1409 roku, przywilej potwierdził 30 marca 1545 roku król Zygmunt I. W tym dokumencie, znajdującym się w archiwum miejskim do dzisiaj, widnieje już polska nazwa Bidgoscza.
Takich ciekawostek w książce jest dużo więcej. Mnie, co pewnie wielu czytelników zaskoczy, przykuł na długie kwadranse relatywnie krótki rozdział o bydgoskim piwie. Bo że Bydgoszcz była znana z doskonałego piwa, to wiedziałem. Ale że aż tak… 🙂
Pierwsze poważne niesnaski między Bydgoszczą a Toruniem spowodowało właśnie piwo. W 1420 roku bydgoscy piwowarzy wprowadzili swoje napoje na toruński rynek. Ruszyło to lawinę protestów ze strony tamtejszych browarników. Awantura prawna trwała prawie 30 lat, a decyzję komtura von Scchwetza z 1444 roku o zakazie sprzedaży bydgoskiego piwa zwyczajnie zignorowano. Otwarta została za to „Bromberger Keller” – „Piwnica Bydgoska”.
W XV wieku bydgoskie piwo było znane w całej Polsce. Ekspansja kupców nim handlujących nie na żarty zaniepokoiła m.in. poznańskich rajców, a pochodzący z Bydgoszczy Jan Goly rozsławił swoim piwem klasztor w Trzemesznie.
XVI wiek to czas rozwoju piwnego biznesu w Bydgoszczy. Wiadomo, że od początku wieku warzył piwo klasztor bernardynów, który był największym graczem na lokalnym piwnym rynku. Budowa wodociągu miejskiego w 1523 roku przyczyniła się do znacznego zwiększenia mocy przerobowych bydgoskich browarów, które zaczynają przypominać fabryki – mieszczą się one już w murowanych budynkach.
Nie trzeba było długo czekać, żeby bydgoskim piwem zajął się polski Sejm, który wyraził zgodę na eksport bydgoskiego piwa. Wcześniej taką zgodę miało zaledwie pięć miast! Oczywiście wiązało się to podatkiem piwnym. „Zapfengeld” stanowił ok. 5,5%. Dla bydgoskich rajców było to za dużo i… oszukiwali ówczesnego fiskusa. Dowód na to się znalazł i Bydgoszcz musiała w 1579 roku zapłacić karę. Przy okazji jest w dokumentacji dowód dotyczący ilości produkowanego piwa. Rocznie w Bydgoszczy sprzedano 2496 ton piwa.
W XVII wieku przy ogólnym upadku Bydgoszczy, upadła też marka tutejszego piwa. W 1655 roku Gdańsk skarżył się pisemnie bydgoskim rajcom na pogarszającą się jakość bydgoskiego piwa.
Pod pruskim zaborem znów rozbłysła sława piwa znad Brdy. Takie browary jak „Grunwaldz Erben”, „Russak” czy „Giese, Strelow” były chwalone w całych Prusach. Co ciekawe, w 1902 roku browar „Giese, Strelow” mieszczący się przy ulicy Ustronie (niedaleko Zbożowego Rynku) miał już zainstalowany agregat do sztucznego wytwarzania lodu z wody wodociągowej. Wcześniej wycinano zimą lód ze stawów, Brdy i Kanału Bydgoskiego, a następnie przechowywano go możliwie długo pod warstwą trocin i liści.
Po powrocie do Ojczyzny, a przed hitlerowską napaścią, bydgoszczanie kontynuowali piwne tradycje przodków. Browary zmieniły swoje nazwy m.in. na „Browar Bydgoski”, „bracia Brauer” i „Browar Myślęcinek”. Wciąż jeszcze w prasie niemieckiej pojawiało się określenie „Bierstadt Bromberg” (Piwne Miasto Bydgoszcz).
Aż się płakać chce, że taka tradycja jest kompletnie zaprzepaszczona, mało tego: prawie już zapomniana…
No Comments
Comments are closed.