Dokładnie jak w tytule: „Nadciąga noc” Antoniego Shadida to reportaż doskonały. Definicja gatunku. Nic dziwnego, że dostał Pulitzera. Powinien dostać Nobla.
Anthony Shadid jest amerykańskim dziennikarzem pochodzenia libańskiego. Doskonale osadzony w języku arabskim i kulturze islamu obserwował na miejscu ostatnie dni przed amerykańską inwazją na imperium Saddama Husajna, okupację Iraku i pierwsze rebelie. „Nadciąga noc” kończy się epilogiem z dnia wyborów w 2005 roku.
To nie jest reportaż jaki dzisiaj króluje w mediach i na księgarskich regałach. To coś wyjątkowego. Na ponad 500 stronach znajdziemy wszystko, co jest najważniejsze w tym gatunku: emocje, fakty, ducha tamtego czasu i miejsca. Shadid nie idzie na łatwą pokusę przedstawiania własnych emocji, jest jak najdalej od oceniania i tanich komentarzy. Pokazuje świat takim, jakim go widzą ludzie wokół.
Koszmar terroru Saddama i beznadzieja okupacji, wszechobecny strach i rozpacz. Wszystko jest ghamid – niejasne. Bagdad który pamięta czasy świetności musi znowu stawić czoła wyzwaniu.
Amerykańskiej inwazji Irakijczycy przyglądali się z zaciekawieniem, wielu pokładało w niej olbrzymie nadzieje. Rozumieli, że po krwawym stłumieniu kurdyjskich powstań tylko ktoś z zewnątrz może ich uwolnić od tyrana mordującego własny naród setkami i tysiącami. Elitarne wojsko Saddama nawet nie broniło Bagdadu – rozpierzchło się w kilka godzin. Pierwsze dni i tygodnie po wejściu Amerykanów do irackiej stolicy rozwiały nadzieje: zamiast wolności mieszkańcy dostali chaos, bezprawie, strach, gigantyczne grabieże, którym nie sprzeciwiał się nikt.
Z siedziby Generalnego Związku Kobiet Irackich, w centrum Bagdadu, tłum wynosił krzesła, stoły, wazon z plastikowymi kwiatami. Z ministerstw ginęły kserokopiarki, lampy, kuchenki, wentylatory i rzutniki z dobrych lat siedemdziesiątych. Ze szpitala Al-Jarmuk, jednego z największych w mieście, wyniesiono łóżka, lekarstwa, tomografy komputerowe, aparaty do rezonansu magnetycznego i ultrasonografy. Szabrownicy ogołocili ośrodek młodzieżowy w dzielnicy Az-Zafranijja z czarno-białych piłek futbolowych; czasami złodziejami byli szeroko uśmiechnięci chłopcy na rozklekotanych rowerach.
W chaosie narodziła się potrzeba autorytetów, które mogłyby przynajmniej obiecać ład i bezpieczeństwo. Pierwsi podjęli wyzwanie szyiccy duchowni, którzy zobaczyli szansę na uzyskanie dla swoich wiernych warunków do spokojnego życia – pierwszy raz od dawna, a może od zawsze. – Człowiek religii nie jest przykuty do kazalnicy – powiedział Asz-Szauki. – Może odgrywać rolę przywódcy wojskowego, politycznego, społecznego i duchowego.
Przez wiele stuleci szyici żyli w cieniu sunnickich władców, najpierw Abbasydów w Bagdadzie, potem Osmanów z pobliskiej Turcji i w końcu elit wyhodowanych pod okupacją brytyjską. W czasie rządów Saddama, tylko w niewielkim stopniu o charakterze wyznaniowym, społeczność szyicka, której największe skupiska znajdowały się w południowym Iraku, obumierała na skutek najgorszych prześladowań w swojej historii. W końcu opowieść o irackich szyitach to tak naprawdę tysiącletnia saga o męczeństwie.
Już kilka dni po upadku Saddama niespodziewanie dla Amerykanów objawił się autorytet: Muktada as-Sadr, którego czarny turban symbolizował pochodzenie od proroka Mahometa. Jego ród wywodził się od wyjątkowo wielbionego przez szyitów szóstego imama Dżafara as-Sadika.
Przed wojną jego nazwisko niewiele mówiło nawet studentom seminarium w An-Nadżafie. W zamęcie po inwazji amerykańskiej As-Sadr objawił się za sprawą jednego trwałego, głośnego dziedzictwa – życia i haniebnej śmierci swojego ojca, który zaczął być znany jako zamęczony sajjid, potomek Proroka. (…) Starszy i cieszący się szacunkiem ajatollah ze śnieżnobiałą nieprzycinaną brodą i w czarnym turbanie Muhammad Muhammad Sadik as-Sadr był irackim przywódcą religijnym nowego typu.
Oficjalnie amerykańska okupacja nie zaczęła się z chwilą wejścia wojska do Bagdadu na początku kwietnia 2003 roku, tylko 22 maja, kiedy ogłoszono rezolucję ONZ nadającą Stanom Zjednoczonym status „okupanta”. Ihtilal była odpowiedzią na pytanie, co niosą Amerykanie: wyzwolenie czy okupację? To tylko rozbudziło emocje.
U wielu Amerykanów, a nawet Europejczyków, pojęcie „okupacja” najprawdopodobniej przywołuje skojarzenie z okresem po zakończeniu II wojny światowej i inspirowany przez Amerykanów wyobrażeniem współpracy z podobnie myślącymi narodami dla dobra wspólnej przyszłości. Tymczasem dla Irakijczyków i dla większości Arabów termin ten, wtopiony w kolektywną pamięć, przywodzi na myśl wyczyny Izraela na Bliskim Wschodzie. (…) Ihtilal wskazuje na wieloletni palestyński opór wobec izraelskiej okupacji Zachodniego Brzegu Jordanu i Strefy Gazy. Obrazy są uporczywe: niezgrabne Caterpillar burzące domy z kamienia i betonu pośród nędzy Gazy, wyprodukowane w USA śmigłowce Apache krążące nad wsiami Zachodniego Brzegu, imponujące czołgi Merkawa przebijające się przez obozy dla uchodźców na oczach mieszkańców o zabiedzonych twarzach, w czarno nakrapianych chustach. Tak wygląda arabskie wyobrażenie okupacji.
Trudno się dziwić, że opór Irakijczyków rósł z każdym dniem. Co prawda Amerykanie pokonali ich największego wroga – Saddama – ale nie przynieśli bezpieczeństwa, wolności, a nawet… prądu. Wspominali, że po pierwszej wojnie w Zatoce, Saddam przywrócił prąd w ciągu kilku tygodni, a wielka Ameryka nie potrafiła tego zrobić miesiącami. Życie bez prądu, bez klimatyzacji, bez lodówek w kilkudziesięciostopniowym upale może być zapalnikiem…
As-Sadr nie przyglądał się biernie. Utworzył własne bojówki nazwane Armią Mahdiego na cześć dwunastego imama, który podobno zaginął w IX wieku i wróci kiedy przyjdzie czas. Początkowo Armia była pokojowa – nie nosiła broni, ale oczwiście ją posiadała. I uczestniczyła potajemnie w intensywnych szkoleniach. Niedługo później doszło do pierwszych wymian ognia z Amerykanami. – Tym, którzy twierdzą, że nie możemy usunąć sił okupacyjnych z An-Nadżafu, mówię, że owszem, możemy. Musimy położyć kres amerykańskiej hegemonii nad naszym świętym miejscem – mówił As-Sadr do kilkudziesięciu tysięcy szyitów w meczecie w Al-Kufie, gdzie wcześniej nauczał jego ojciec.
Szyici postawili na zorganizowany opór, a iraccy sunnici, którzy później tak licznie zasilą szeregi Państwa Islamskiego, byli bardziej bezwzględni. Pojawiły się wówczas w Bagdadzie i na północy Iraku niezorganizowane, ale zdesperowane grupy świadomie ginące za wolny, muzułmański Irak. Taką grupę stworzył m.in. Adnan al-Fahdawi. Z kilkoma kompanami w blasku księżyca dokonali samobójczego ataku na amerykański konwój nieopodal Eufratu. Zostawili po sobie list.
Do wszystkich naszych braci, przyjaciół i bliskich: wzywamy was dzisiaj, abyście dołączyli do dżihadu, abyście wykonali krok, a nie stali milcząco w miejscu w obliczu ucisku i anarchii. Dzisiaj poświęciliśmy życie, aby bronić swojego honoru i swojej dumy. A jednak jakimś cudem wciąż widzimy, że zdeprawowane świnie bezczeszczą dzisiaj naszą ziemię i nasz honor. Oddaliśmy swoje dusze za islam, poświęciliśmy się, żeby pozbyć się małp, świń, żydów i chrześcijan. Do wszystkich naszych braci i sióstr: wzywamy was, abyście się radowali z naszego powodu, albowiem oddaliśmy życie w imię prawości i islamu”.
Shadid napisał reportaż doskonały, nie tylko dlatego, że sam temat mnie tak fascynuje. „Nadciąga noc” jest po prostu świetnie napisaną książką. I co nie bez znaczenia: bardzo dobrze przetłumaczoną na język polski.
No Comments
Comments are closed.