Tak zła, nudna, fatalnie napisana powieść jak „Mary Mary” Jamesa Pattersona chyba już mi się tego lata nie trafi. Oby. James Patterson to amerykański pisarz bestsellerów. Szacuje się, że sprzedał dotychczas ok. 250 milionów książek. Robi wrażenie, prawda? Spróbowałem więc tego kryminału, bo mimo obwoluty do thrillera toto nawet nie aspiruje. To były najnudniejsze godziny od dawna. Dzielny policjant – flagowy bohater Pattersona, Alex Cross – ma do rozwiązania zagadkę seryjnych morderstw gwiazd kina. Morderca za każdym razem wybiera wzorowe matki, zdawałoby się, że losowo. Wie jednak o ich życiu prywatnym bardzo dużo. Dowodzą tego maile, które otrzymuje znany dziennikarz. Morderca podpisujący się jako Mary Smith w szczegółach opisuje swoje zbrodnie. Drugą ścieżką idzie narracja mężczyzny, który nazywa się Opowiadaczem (Storyteller) i mówi właśnie o tych zabójstwach. Wiem, sam opis nie zwiastuje katastrofy. Też się dałem nabrać. To koszmarnie zła powieść. Napisana bez polotu, bez wizji. Do tego dołóżmy praktycznie brak tła, drewniane dialogi i płaskich bohaterów. Koszmar.
Kolejna penetracja masowego gustu. Doktor honoris causa na kilku uniwersytetach, tłumaczony na 22 języki, sprzedał miliony książek. Szkocki pisarz Ian Rankin zabiera nas do Edynburga. Profesor od malarstwa, wysoko postawiony bankier i geniusz komputerowy. Łączy ich zamiłowanie do obrazów. Zwłaszcza takich, których nie można kupić. Profesor od lat myśli o napadzie doskonałym, takim, którego nikt nie odkryje. Galeria Narodowa w Edynburgu posiada zbiory kilka razy większe, niż będąca w jej dyspozycji powierzchnia wystawiennicza. Bezcenne obrazy są więc składowane w dobrze strzeżonym magazynie, do którego profesor Gissing, jako jedyny w Edynburgu ekspert, zawitał kilka razy. Wtedy zakiełkował plan. Plan opierający się na corocznym wydarzeniu „drzwi otwartych”. Jeden dzień w roku zwykli ludzie mogą zobaczyć od środka pogotowie ratunkowe, remizę strażacką, ratusz, bank, ale i magazyn nieeksponowanych zbiorów Galerii Narodowej. Profesor przekonuje do swego planu dwóch kolegów. Jego genialny student ma namalować falsyfikaty kilku obrazów, które zostaną w „nieudanym” napadzie podłożone jako oryginały. Narobi się hałasu, przyjedzie policja, a po oględzinach i ekspertyzie profesora okaże się, że nic nie zginęło. Plan doskonały. Problem w tym, że w trójkę trudno to wszystko ogarnąć. Na szczęście Mike Mackenzie spotyka kolegę ze szkoły, który w Edynburgu pełni tę rolę, jaką we Włoszech gra mafia. Niestety…
Sądziłem, że niewiele mnie może zdziwić. Znałem nazwisko autorki – Patricia Cornwell dostała mnóstwo nagród, sprzedała na całym świecie ponad 100 milionów książek. Nie pomyliłem się: STO MILIONÓW. No to jak się natrafiła okazja postanowiłem zobaczyć jak to się robi na przykładzie sztandarowej powieści z najbardziej popularnego cyklu o pani doktor od trupów. Kryminał zaczyna się od mocnego uderzenia. W Nowym Jorku znaleziono zamordowaną kobietę, policja przesłuchuje jej chłopaka, którego podejrzewa się o zbrodnię. Niby nic ciekawego, ale – zarówno ofiara jak i podejrzany to karły, a morderstwo było poprzedzone dość brutalnym seksem, którego amatorką była zabita kobieta. Doktor Scarpetta nie daje się przekonać policjantom i ufa swojej intuicji. A ta jej mówi, że Oscar – karzeł, który jest pewny, iż sam jest ofiarą rządowego eksperymentu polegającego na kradzieży umysłu – nie zabił swojej dziewczyny. Do tego najpopularniejszy blog – Gotham Gotcha – opublikował właśnie informację na temat doktor Scarpetty. Jak pisze tajemniczy bloger (blogerka? to się okaże) znana z licznych występów w amerykańskiej telewizji CNN Scarpetta sama była ofiarą traumatycznego wydarzenia z jej chłopakiem w roli głównej. Chłopakiem, który akurat jest nowojorskim policjantem pracującym nad sprawą morderstwa karlicy. Grubo? Mogło być grubo, ale wyszło nudnie. Nie wiem jakim cudem…