Jurgen Habermas to jeden z bardziej intrygujących mnie filozofów języka. Niby marksista, a niegłupi 🙂 Jego „Działanie komunikacyjne i detranscendentalizacja rozumu” to wywód, do którego wracam regularnie co parę lat. Idąc tropem Wittgensteina, trzeba uznać, że Habermas to naiwniak. Ale nie głupi naiwniak. Habermas nie bawi się w schodzenie do źródła wszystkiego, on większość najważniejszych w filozofii sporów zostawia na boku. Po prostu przyjmuje, że istnieje obiektywny świat pozajęzykowy, że istnieją podmioty potrafiące w jakiś sposób przekraczać swoje idiolekty, że sensem komunikacji jest porozumienie. Dziwak, ale ciekawy. Habermas jest głęboko przekonany, bez większej potrzeby dowodzenia, że komunikacja jest oparta na racjonalności. Zostając na jego poziomie badania świata, to zdanie jest oczywiste. Komunikacja językowa jest niemożliwa między mną a wariatem. Tylko że wejście na poziom niżej otwiera spiżarnię pytań: skąd wiemy, jaki język i jaki świat jest tym za przeproszeniem prawdziwym? Habermas chyba – nie wprost – zakłada, że argumentem ma być powszechność sądów. Sugeruje to swoim terminem „działań regulowanych przez normy”, działań językowych oczywiście. Ale to rzecz jasna bzdura, bo zakłada normy, które zna i świadomie łamie wariat.