Zbigniew Załuski. Urodzony na Ukrainie jeden z fundamentów intelektualnych polskiego komunizmu. „Siedem polskich grzechów głównych” to jego najbardziej chyba znane dzieło. Wydane w 1962 roku, miało z jednej strony rozprawić się z mitem samobójczych wariatów – Polaków, którzy z szablami szli na czołgi i wysadzali swoje reduty w akcie protestu przeciwko złemu światu, ale z drugiej strony miało ugruntować przekonanie, że wyłącznie w symbiozie z radziecką Rosją Polska ma historyczną szansę na autentyczną wolność. Od razu uprzedzę: ten drugi aspekt brzmi dzisiaj kuriozalnie, ale w książce Załuskiego – wręcz groźnie. Mimo wszystko warto samodzielnie zobaczyć, jaki klimat intelektualny wówczas panował w elitach polskiej partii robotniczej, zjednoczonej w dodatku. To było naprawdę szczere, głębokie przekonanie o dziejowej konieczności ostatecznego zwycięstwa komunizmu. Przeczytać warto, ale czy trzeba? No nie, nie trzeba. Choć muszę być uczciwy: to jest naprawdę atrakcyjnie napisana rzecz.
Polską racją stanu jest używanie określenia „niemieckie, nazistowskie obozy koncentracyjne”. Argumentem koronnym jest to, że choć nie wszyscy Niemcy byli nazistami, to jednak Hitler i jego poplecznicy doszli do władzy w demokratycznych wyborach. Jak jednak nazwać obozy koncentracyjne, które były w Polsce po wojnie? Polskie? Komunistyczne? Po upadku Trzeciej Rzeszy większość niemieckich obozów trafiła w radzieckie ręce praktycznie bez uszczerbku i od razu zostały zaadaptowane do nowych realiów. Żydów i Polaków zamienili Niemcy, Ślązacy, Ukraińcy i wrogowie nowego systemu. Nie były to przypadki jednostkowe, takich obozów było ponad dwieście, od Oświęcimia do podbydgoskich Potulic. Warunki w powojennych obozach były co najmniej równie trudne jak w czasie wojny. Więźniowie umierali z głodu, tortur, chorób. Symbolem tych obozów jest na pewno Salomon Morel, żydowski szef jednego z obozów, który witał nowe transporty stałym tekstem: „Wy hitlerowskie kurwy, Oświęcim to było przedszkole w porównaniu z moim sanatorium”. Znana jest historia jednego z więźniów, Ernsta Zuga: Był przydzielony do komanda, które codziennie zabierało świeże trupy z baraku, ładowało na wóz i wiozło do lasu zakopać. Ciągnęli ten wóz jak konie. Potem kopali groby, wrzucali zwłoki do ziemi i zanim przysypywali niegaszonym wapnem, odcinali ostrymi kamieniami pośladki. Załoga z biało czerwonymi opaskami na ramionach nie…
Narcyz Łopianowski był bohaterem wschodniego września ’39. Przedwojenny rotmistrz dowodzący uzbrojonymi w butelki z naftą i „regulaminową” broń rozbił wielokrotnie silniejszy oddział Armii Czerwonej. Sami Rosjanie twierdzili, że stracili 19 czołgów i 800 żołnierzy. Łopianowski był przekonany, że czołgów co prawda unieruchomili więcej, ale żołnierzy utłukli mniej. Podejrzewany o współpracę z komunistami napisał w latach sześćdziesiątych swój raport z prób werbunku zatytułowany „Rozmowy z NKWD 1940-1941”. Rotmistrz został internowany pod koniec września przez Litwinów. W lipcu 1940 roku już przez Rosjan przewieziony do obozu w Kozielsku, potem w Griazowcu. W październiku trafia na Łubiankę, gdzie zostali zakwalifikowany przez NKWD jako potencjalny sprzymierzeniec. W słynnej „willi szczęścia” w Małachówce przechodzi pranie mózgu przez Zygmunta Berlinga, ale się nie poddaje. Do układu Sikorski-Majski siedzi w więzieniach w Butyrkach i Putywlu. Wstępuje do armii Andersa. Przez Iran i Palestynę trafia do Wielkiej Brytanii. Zostaje cichociemnym. W kwietniu ’44 zrzucony do Warszawy. Walczy w Powstaniu jako dowódca odcinka pod pseudonimem „Sarna”. Z obozu Offlagu VII A Murnau wyzwala go armia amerykańska. Jedzie do Anglii, stamtąd do Kanady, gdzie mieszka do końca życia. Rękopis „Rozmów z NKWD” Łopianowski napisał w latach 60., ale drukiem ujrzał światło dzienne dopiero dwadzieścia lat później. Wartość historyczna tej książki…
Zbigniew Załuski nie był zwykłym komuszkiem. Był komuszkiem niepokornym, oczywiście na miarę swoich możliwości i cierpliwości tych, dzięki którym trafił na czerwony piedestał. „Drogi do pewności” to wydany pośmiertnie zbiór kilku tekstów, jakbyśmy to dzisiaj nazwali historiozoficznych. Nie spodziewajmy się jednak taniego, leninowsko-stalinowskiego zbioru zaklęć. To dobrze, na swój sposób logicznie napisane wywody osadzone w czerwonym niczym samo piekło kulcie komunizmu. Narodowego komunizmu, bo i taki odcień co jakiś czas przybierała propaganda strasznych czasów. Dzisiejszego, zwłaszcza nieoczytanego w ówczesnej literaturze propagandowej czytelnika może dziwić tutaj wszystko. Jak to możliwe, że na początku lat 70. autora, Polaka (?!) szczerze boli wygrana przez Polskę wojna z bolszewikami? Wojna to może za dużo powiedziane, bo zdaniem Załuskiego była to „zbrojna pomoc rewolucyjnego państwa rosyjskiego”, która niestety „nie wzmocniła, lecz osłabiła siły rewolucji w Polsce”. Straszna sprawa. Autor jako nastolatek był żołnierzem, trzeba przyznać, że bardzo odważnym, ale po wojnie dostał czerwonego rozumu. Zresztą już może i wcześniej. Jako czternastolatek został zesłany do Kazachstanu. Trzy lata później był już żołnierzem 1 Korpusu Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR. Ramię w ramię z bolszewikami doszedł aż do Berlina. Czy po drodze przestał być Polakiem, a stał się polskim bolszewikiem? Nie wiem. Po wojnie został w armii,…
Mówi się, że dzisiaj wojny wygrywa się przede wszystkim informacją, a oręż jest mniej istotny. Pewnie to przejaskrawienie, choć trudno przecenić znaczenie propagandy w działaniach militarnych. Dzisiaj obserwujemy w mediach tradycyjnych i drukowanych całej Europy zmaganie się racji prorosyjskich z propolskimi. Chwilami bardzo przypominają one werbalno-emocjonalne boje, jakie toczyliśmy z Rosjanami przed prawie stu laty. Warto mieć przed oczami tamte czasy, bo akurat wojnę lat 1919-1920 wygraliśmy także dzięki słowom. Ostatnio wpadła mi w ręce nienajświeższa, bo wydana w 2004 roku praca Konrada Paduszka pt. „Działalność propagandowa służb informacyjno-wywiadowczych WP w czasie wojny polsko-bolszewickiej 1919-1920. Organizacja, metody, treści.” To naprawdę świetne opracowanie, które mogłoby stać się wzorem dla dzisiejszych służb zajmujących się wojskową propagandą, o ile takie istnieją, w co nie mam odwagi wątpić. O ile perypetie z powstaniem i finansowaniem Oddziału II Sztabu Ministerstwa Spraw Wojskowych, Okręgowych Biur Propagandy, relacji między Oddziałem a kontrwywiadem i wywiadem mogą się wydawać dość ciekawe wyłącznie dla historyków i wyjątkowych pasjonatów tematu, najbardziej soczysta część opracowania jest poświęcona treściom kolportowanym przez wojskowych piarowców, jakbyśmy ich dzisiaj nazwali. Chodzi zresztą o treści nie tylko skierowane do samych żołnierzy, ale także do jeńców, żołnierzy bolszewickich, potencjalnych dezerterów, maruderów i całego społeczeństwa polskiego w ogóle.
Polscy komuniści jeszcze w XIX wieku mieli jasną wizję wymarzonego świata. Czytając ówczesnych twórców czerwonej ideologii ma się wrażenie, że są to dokumenty wytworzone w Parlamencie Europejskim dzisiejszych czasów. Edward Abramowski jest do dzisiaj jednym z najważniejszych myślicieli lewej strony polskiej polityki. Pisząc „Zasady programu Polskiej Robotniczej Socjalistycznej Partii pod zaborem rosyjskim” wyłożył m.in. komunistyczny program gospodarczy. Czytając go dzisiaj można oczy przecierać ze zdumienia: w Polsce AD 2012 został on wprowadzony w życie prawie całkowicie! Zobaczmy czego chcieli wówczas komuniści, co już osiągnęli, a czego możemy się niebawem spodziewać. Abramowski domagał się w imieniu Polskiej Robotniczej Socjalistycznej Partii: 8-godzinnego dnia pracy (jest!) minimum płacy (jest!) zakaz pracy dzieci do lat 14 (jest! nawet bardziej rygorystyczny) ograniczenie pracy kobiet w pewnych gałęziach produkcji (tutaj czerwony myśliciel nie przewidział aliansu z nieistniejącymi wówczas feministkami) zakaz pracy nocnej (poczekajmy…) odpoczynek bez przerwy 36-godzinny tygodniowy (jest!) zakaz wypłacania towarami (jest!) ubezpieczenie na starość i od kalectw (jest!) obowiązkowe przepisy higieny dla wszelkich miejsc pracy (jest!) inspekcja fabryczna wybierana przez samych robotników (związki zawodowe – są!) zastąpienie wszelkich pośredników w najmie przez giełdy pracy zostające pod zarządem robotników i utrzymywane kosztem zarządców miejskich (poczekajmy…) Jak widać, w zakresie gospodarczym żyjemy dzisiaj w państwie wyśnionym…