Harlan Coben jest jednym z moich ulubionych autorów, przede wszystkim za to, w jaki sposób potrafi wpakować czytelnika do labiryntu bez wyjścia, żeby potem w misterny sposób po opadnięciu mgły mógł on sam zobaczyć mnóstwo drzwi. „No Second Chance” jest bez wątpliwości taką właśnie powieścią. Doktor Marc Seidman budzi się w szpitalu. Okazuje się, że trafił tam z dwiema ranami postrzałowymi prosto ze swojego domu. Jego żona została zamordowana, w dodatku znaleziono ją nagą, choć Marc pamięta, że była ubrana. Śledczy nie znajdują jakichkolwiek dowodów gwałtu. Najgorsza informacja jest osią powieści: z domu zaginęła córeczka państwa Seidman i nikt nie wie, co się z nią mogło stać. Kiedy teść Marca dostaje żądanie dwumilionowego okupu mimo wszystko wszystkim spada kamień z serca, bo znaczy to, że dziewczynka żyje. Tylko czy na pewno o okup zgłaszają się ludzie, którzy stoją za koszmarnymi wydarzeniami? Mimo dostarczenia pieniędzy, Marc nie odzyskuje córki – szantażyści twierdzą, i słusznie, że warunkiem był okup i niepowiadamienie policji. Zapada cisza. Po dwóch latach przychodzi kolejne żądanie okupu. Identyczne jak pierwsze. Tym razem Marc postanawia nie informować policji i samemu rozwiązać sprawę. A ta będzie tak pięknie skomplikowana, jak tylko Coben potrafi 🙂 „No Second Chance” (po polsku wyszło…
Pierwsza moja przygoda z Jo Nesbo była średnio udana. Poznałem się co prawda z detektywem Harry Hole, ale czułem niedosyt. Po „The Redbreast” jestem kontent. Nesbo złapał mnie na haczyk. Tym razem znów pierwszoplanową postacią jest zmęczony życiem mistrz niesubordynacji i doskonałego warsztatu detektywistycznego Harry Hole. Zaczyna się do wizyty w Norwegii grubego gościa: prezydenta USA. Harry jako że ma opinię ostatnimi czasy nieco zszarganą, zostaje wysłany „na odcinek pilnowania drzew” podczas przejazdu prezydenckiej limuzyny poza miastem. Los jest dla Harrego, ale i dla czytelnika łaskawy: nasz przyjemniaczek celnym strzałem z nie do końca legalnej broni ratuje przed niebezpieczeństwem szanownego gościa. Tyle że wskutek słabego przepływu informacji Harry „zdejmuje” amerykańskiego agenta Secret Service. Jednak żeby nie było reperkusji medialnych, za karę zostaje awansowany. Wtedy zaczyna się właściwa opowieść. „The Redbreast” musiało się odbić mocnym echem w Norwegii. Jo Nesbo rzuca bowiem czytelnikiem od czasów współczesnych, problemów z neonazizmem i kulejącą demokracją, do okopów Leningradu, gdzie mnóstwo Norwegów walczyło pod sztandarem Waffen SS, podczas gdy ich prawowity król ukrył się w mysiej norze w Wielkiej Brytanii. Widzimy bezwzględność zimowego frontu w sowieckiej Rosji, koszmar bombardowania Hamburga, rozterki Austriaków, powojenny niesmak Norwegów. Wszystko to jest jednak wyłącznie tłem do opowieści, której osią…
Nie przepadam za nachalnym tłoczeniem jakichkolwiek ideologii w powieściach, ale w przypadku „Criminal” (w Polsce wyszło jako „Zbrodniarz”) jestem w stanie przełknąć podwójną misję autorki. Oficjalnie z wypowiedzi Karin Slaughter wynika, że chciała opowiedzieć dobrą historię, ale jak widać nie mogła się przemóc, żeby odpuścić feministycznych wtrętów. Inna rzecz, że są one momentami dużo ciekawsze niż sama opowieść o makabrycznych morderstwach spiętych klamrą trzydziestu lat. „Criminal” to dla mnie pierwsza książka tej autorki. Trochę to może dziwne, bo Slaughter sprzedała już ponad 20 milionów egzemplarzy na całym świecie, ale cóż, jakoś tak wyszło. Zacząłem więc od w miarę świeżej, wydanej w 2012 roku powieści będącej częścią cyklu o detektywie Willu Trencie. Wrażenia? Nie są najgorsze, choć daleko od ciężkiego zauroczenia. Rzecz się dzieje w Atlancie. Zgodnie z aktualnie obowiązującą modą u anglosaskich pisarzy akcja jest prowadzona równolegle w dwóch czasach: teraz i trzydzieści lat temu. Koszmarna zbrodnia popełniona teraz do złudzenia przypomina morderstwa sprzed lat. Profil ofiar jest identyczny – młode, śliczne blondynki, podobnie jak sposób zadawania ran i bólu. Śledztwem kieruje Amanda Wagner, która przed laty doprowadziła do skazania mordercy. Jej podwładnym jest Will Trent, błyskotliwy detektyw, a przy okazji pokiereszowany przez życie facet, który wychowywał się jako sierota…
Harlan Coben jest mistrzem budowania mądrych intryg. To nie są czyste kryminały, thrillery czy jakkolwiek ktoś chciałby etykietować te powieści. „Hold Thight” jest mimo to perełką na jego torcie. To powieść, której się nie da szybko zapomnieć. Natomiast przeczytać – jak najbardziej. Jak to zwykle u Cobena, w „Hold Tight” mamy znów kilka pozornie niezwiązanych wątków. Wszystkie łączy jeden fakt: rodzinne tajemnice. Głównymi bohaterami – jeśli można tak mówić w kontekście cobenowskiej prozy – są tutaj prawniczka Tia Baye i transplantolog Mike, którzy stają wobec poważnej próby wychowawczej. Ich nastoletni syn, Adam, ma już za sobą ucieczkę z domu. Teraz wydaje się załamany samobójczą śmiercią przyjeciela. Po trudnej dyskusji, nie bez wątpliwości Mike i Tia decydują się zainstalować w komputerze Adama program szpiegujący. Oprócz setek rozmów przez komunikatory, ostrego porno i aktywności na forach, jeden wydruk rozmowy z nieznajomym sprawia, że rodzice Adama są przerażeni. Domyślają się, że ich syn jest w bardzo poważnym niebezpieczeństwie. Tymczasem Adam znika z domu. W drugim wątku obserwujemy parę morderców. Ocalałą z pogromu Pietrę i bezwzględnego, czerpiącego przyjemność z zadawania bólu Nasha, których ściga mająca ogromne problemy z ambicją i poczuciem własnej wartości detektyw Loren Muse. Największą wartością tej powieści, obok niesamowitej przyjemności lektury,…
Wiadomo wszem i wobec, że uwielbiam Tess Gerritsen. Uważam, że to dzisiaj najlepsza na świecie autorka powieści kryminalnych, które zdecydowanie wykraczają poza coś, co z kryminałem kojarzyło się od zawsze. Autorka miewa słabsze momenty, ale „Body double” jest powieścią doskonałą. Oczywiście w swojej kategorii. „Body double” to wydana w 2004 roku powieść będąca częścią serii o pani detektyw Jane Rizzoli i doktor Maurze Isles. Tym razem Jane będąca w bardzo zaawansowanej ciąży jest tłem dla opowieści, której główną bohaterką jest dr Maura. Gerritsen zwykle stroni od widowiskowych fajerwerków skupiając się na emocjonalnej, medycznej i – że tak powiem – filozoficznej stronie wydarzeń. Tym razem jest inaczej. Dużo inaczej. Powieść zaczyna się od powrotu dr Maury z Paryża. Kiedy przylatuje do domu, do Bostonu, na lotnisku nie może znaleźć bagażu. Musi składać reklamację, czas się dłuży. Wreszcie kiedy dojeżdża do domu, widzi całą okolicę zablokowaną przez policję i tłumy gapiów-sąsiadów. Wszyscy patrzą na nią bardzo uważnie, z niedowierzaniem. Policjant prowadzi ją prosto do jej domu, gdzie Jane Rizzoli wypytuje ją o różne szczegóły, jakby chciała się upewnić, że rozmawia z tym, na kogo rozmówca wygląda. Wreszcie przyjaciółka odkrywa karty: przed domem Maury znaleziono samochód. Za kierownicą siedziała kobieta z kulą w…
Tess Gerritsen jest wciąż na mojej top liście. Tym razem połknąłem jej przedostatnią powieść, wydaną w 2012 roku „Last to die” (w Polsce wyszło pod tytułem „Ostatni, który umrze”). Nie powiem, to kawał przyzwoitej prozy, ale… Gerritsen przyzwyczaiła mnie do pewnego, solidnego poziomu pisarskiego. Tej powieści warsztatowo niczego nie brakuje. Od Amerykanki wymagam jednak czegoś więcej ? zaskoczenia, które zwala z nóg. Tym razem pisarka próbowała i jeśli chodzi o mnie, chybiła. Osią powieści jest trzech nastolatków. Teddy, Will i Claire nie są tacy jak inni rówieśnicy. Łączy ich niezwykłe doświadczenie: dwa lata wcześniej stracili rodziców. Zostali zamordowani na luksusowym jachcie, zastrzeleni w Londynie, zginęli wskutek wybuchu bomby w samolocie. Cudem przeżyli. Teraz wszyscy troje tracą rodziny zastępcze, które również są zamordowane. I drugi raz cudem przeżywają. Trafiają do szkoły-fortecy prowadzonej przez znany już z powieści Gerritsen Mephisto Club. Tylko detektyw Jane Rizzoli i jej przyjaciółka Maura Isles wierzą, że losy trójki dzieci to nie tylko koszmarny zbieg okoliczności. Rzecz jasna, nie mylą się. Przeczytać można. Wrócić do tego po latach, niekoniecznie.
„Dybuk” Marka Świerczka to dla mnie pozytywne zaskoczenie sezonu. Przyznam się – koledzy po piórze wybaczą – że trochę położyłem kreskę na polską prozę. Nie kupuję, bo nie mam gdzie, nie czytam, bo w tutejszej bibliotece na polskiej półce jest tylko trochę rodzimych autorów, reszta to tłumaczenia literatury głównie amerykańskiej i brytyjskiej, którą wolę czytać w oryginałach. Ale to tylko na marginesie. Wydany dwa lata temu „Dybuk” wpadł mi w ręce podczas ostatniej wizyty w Polsce. Pochłonąłem tę powieść w dwa wieczory, choć kusiło, żeby zarwać nockę i nie przerywać czytania. Z opisu na okładce wiedziałem, że akcja dzieje się w pierwszych powojennych miesiącach, że jest coś o walczących wciąż o niepodległość polskich żołnierzach, stalinowskich katowniach, żydach i… dybuku, czyli duszy, która zmieniło ciało. Zachęciło, jasne, ale wciąż nie wiedziałem, czego tak naprawdę się spodziewać. Świerczek jest naprawdę utalentowanym żonglerem stylami i konwencjami. Fabułę można streścić w paru zdaniach: żydowskiego pochodzenia oficer UB morduje dzieci, ubecja nie może nic zrobić, bo delikwent wykonuje także jakieś zadania dla NKWD, więc na tajnej naradzie postanawiają, że Stallman ma zginąć tak, żeby wyglądało na akcję polskiego podziemia. Na wykonawcę wybierają Sosnkowskiego – gnijącego w ubeckiej katowni z wyrokiem śmierci zawodowego zabójcę AK. Do…
Powieść „Call after midnight” była debiutem Tess Gerritsen. Na sławę i miliony musiała jeszcze poczekać prawie 10 lat. Wiem już dlaczego. Generalnie Gerritsen zawsze chciała pisać. Mądrość życiowa kazała jej skończyć studia i zostać lekarzem (i antropologiem – tak nawiasem pisząc), ale to literaturę miała w sercu. Zanim zdobyła popularność na całym świecie, dostała sporo nagród i zarobiła miliony, nie była przekonana do swojego talentu. Napisała dwie powieści „na próbę”, ale nikomu ich nie pokazała. Potem – w 1986 roku – napisała „Call after midnight” i zaniosła do wydawnictwa. Harlequin Intrigue wydał ją rok później. Szału nie było, choć Gerritsen wskoczyła na prawie dziesięc lat do zbioru pisarzy „średnich”. „Call after midnight” to opowieść rzeczywiście dziwna. Napisana dość chaotycznie, jakby autorka chciała zauroczyć czytelnika mnogością miejsc, gęstością fabuły – choć jest ona w rzeczywistości bardzo prosta. Średnio atrakcyjna Amerykanka – Sarah Fontaine – poznała sześć miesięcy wcześniej przystojnego mężczyznę. Dwa miesiące wcześniej się pobrali. Mężczyzna utrzymywał, że pracuje dla Bank of London i musi regularnie latać do Anglii. Tym razem jednak nie zadzwonił z podróży. Zadzwonił za to pracownik służb dyplomatycznych ze smutną wiadomością. Geoffrey nie żyje. Zginął w pożarze, który sam wywołał zasypiając z papierosem w hotelowym pokoju. W…
„Under the knife” Tess Gerritsen (nie mam zdrowia sprawdzić jak to wyszło po polsku) to koszmarek. Musi jej się śnić, chyba że sprzedała tego mnóstwo 😉 Kate jest lekarzem obecnym przy prostej operacji dziewczyny, która pracuje w jej szpitalu jako pielęgniarka. Standardowa procedura zawodzi, pacjentka umiera. Zaczyna się szukanie winnych. Kate czuje się bez winy, ale z dokumentacji wynika, że nie zauważyła… zawału serca. Kate spotyka prawnika, który stracił w podobny sposób – przez niekompetencję lekarzy – syna. Oczywiście jest od razu miłość itp. Tak źle napisanej powieści nie czytałem dawno. Po Gerritsen nie spodziewałem się takiego babola. Przykrość.
Tak zła, nudna, fatalnie napisana powieść jak „Mary Mary” Jamesa Pattersona chyba już mi się tego lata nie trafi. Oby. James Patterson to amerykański pisarz bestsellerów. Szacuje się, że sprzedał dotychczas ok. 250 milionów książek. Robi wrażenie, prawda? Spróbowałem więc tego kryminału, bo mimo obwoluty do thrillera toto nawet nie aspiruje. To były najnudniejsze godziny od dawna. Dzielny policjant – flagowy bohater Pattersona, Alex Cross – ma do rozwiązania zagadkę seryjnych morderstw gwiazd kina. Morderca za każdym razem wybiera wzorowe matki, zdawałoby się, że losowo. Wie jednak o ich życiu prywatnym bardzo dużo. Dowodzą tego maile, które otrzymuje znany dziennikarz. Morderca podpisujący się jako Mary Smith w szczegółach opisuje swoje zbrodnie. Drugą ścieżką idzie narracja mężczyzny, który nazywa się Opowiadaczem (Storyteller) i mówi właśnie o tych zabójstwach. Wiem, sam opis nie zwiastuje katastrofy. Też się dałem nabrać. To koszmarnie zła powieść. Napisana bez polotu, bez wizji. Do tego dołóżmy praktycznie brak tła, drewniane dialogi i płaskich bohaterów. Koszmar.