Par Lagerkvist dotknął zła. Przynajmniej tak mu się wydawało. „Kat” to opowiadanie z 1933 roku, powieść „Karzeł” (1944) powstała, kiedy świat zobaczył czym tak naprawdę jest zło. „Mariamne” to opowieść dużo późniejsza, z końcowki lat 60. Od Noblisty oczekiwałem analizy lub przynajmniej takiego opisu zła, bym zobaczył coś, czego wcześniej nie dostrzegłem. I talent Lagerkvista polega na tym, że krótko po lekturze nie wiem, czy jestem rozczarowany. Tę literaturę należy oceniać przez pryzmat czasu. My jesteśmy dzisiaj kompletnie zepsuci. Czego spodziewamy się po zbiorze tekstów pod wspólnym tytułem „Zło”? Po lekturze Orwella i Sołżenicyna, po obejrzeniu „Urodzonych morderców”? Ja przynajmniej doszedłem do kresu: epatowanie przemocą już nie zrobi na mnie wrażenia. Chciałbym jakąś analizę, skąd się bierze i czym tak naprawdę jest zło. Lagerkvist nie daje mi odpowiedzi. Przynajmniej nie wprost. „Kat” jest opowiadaniem opartym o kontrukcję, która przerosła młodego wówczas Lagerkvista. Oniryczna opowieść toczy się w knajpie. Na tle samotnie pijącego kata, biesiadnicy rozprawiają o naturze zła, o wyjątkowej mocy otaczającej wszystko, co dotknie śmierci: od katowskiego miecza, to ziemi w którą wsiąka krew skazańców. Jednak bez ostrzeżenia w tejże samej knajpie do kata uśmiechają się przystojni dżentelmeni, w tle gra jazzowy zespół. Jak się domyślamy, faszyści katują i…