Zachwytów nad ostatnią częścią trylogii Stiga Larssona nie było końca. Że „The girl who kicked the hornets’ nets” to najlepsza powieść z cyklu, że najlepiej napisana, wciągająca i z niemal baśniowym przesłaniem: Dobro zwycięża, jednostka może wygrać w starciu z wszechwładnymi siłami Złego, choćby oznaczały one najtajniejsze służby i sam rząd. No ba, pewnie że może, jeśli autor narysował z jednej strony nadludzkich bohaterów – dzielnego dziennikarza i pachnącą geniuszem dziewczynę, a z drugiej strony pokracznych spadkobierców nieodżałowanego Gangu Olsena. Tym razem przeurocze dziewczę, które oprócz pamięci doskonałej i laurki najlepszego hakera świata jest też jak pamiętamy z poprzedniego tomu wręcz nieśmiertelna, prawie całą powieść spędza w szpitalu. Dla jej dobra rzecz jasna, bo Zło w postaci najtajniejszej, najgłębiej zakamuflowanej komórki szwedzkiego wywiadu, kontrwywiadu czy Bóg wie czego jeszcze tylko się czai za drzwiami, żeby ją porwać i do końca jej dni zamknąć w wariatkowie. Dziewczyna nie chce z nikim rozmawiać, ale… przyjmuje ofertę dzielnego redaktora, który jako jeden z nielicznych wierzy głęboko w jej niewinność. Krok po kroku dołączają do niego kolejni sprzymierzeńcy. Śledztwo prowadzi do samego jądra szwedzkich służb specjalnych. To co mogłoby naprawdę wywołać grozę, czyli bezsilność jednostki która jest wtłoczona w jakąś olbrzymią grę służb, czy…
Drugi tom trylogii Stiga Larssona uświadomił mi, jakie pokłady autoironii potrafią się kryć w popularnej literaturze. „The girl who played with fire” zaczyna się krótko po tym, kiedy kończy się „The girl with dragon tattoo„. Tylko że bohaterowie jacyś inni, choć ci sami. Dzielny redaktor Blomkvist, który w pierwszym tomie był pozbawionym odporności na damskie wdzięki, upartym i nieludzko odważnym dziennikarzem, tym razem dodatkowo ma cechy wzięte żywcem ze starożytnego teatrum. Niczym deus ex machina red. Kalle pojawia się zawsze tam, gdzie powinien się pojawić, bo inaczej cały autorski koncept narracyjny w łeb wziąć może. Wraca więc po imprezie do domu akurat w momencie napadu, odwiedza przyjaciół dosłownie parę minut po ich dramatycznej śmierci, na skandynawskim odludziu po zmroku spotyka na drodze tego, kogo musi spotkać. Lisbeth Salander też nie jest już tylko genialną introwertyczką zauroczoną dzielnym redaktorem. O nie, teraz jest transgeniczną krzyżówką Kevina Mitnicka, Lary Croft i odpornego na strzały z broni palnej Predatora. Do tego na scenie pojawiają się takie postaci jak pozbawiony odczuwania bólu gigant, emerytowany sowiecki agent i wysoce melancholijny detektyw – Żyd polskiego pochodzenia. Mało? No to jeszcze trochę seksu w ciepłych krajach, morderstwa, nutka lesbijskich pieszczot i kilkukrotne przypomnienie, że wszystko co złe…
Ponad 20 milionów sprzedanych egzemplarzy powieści, którą tak trudno zaszufladkować. To musi budzić respekt. Wciąż podróżuję po bestellerach, a muszę przyznać, że dalej jestem ignorantem. Nie widziałem żadnego filmu opartego na twórczości Stiega Larssona, nawet więcej, kupując „The girl with the dragon tattoo” nic mi nie mówiło nawet nazwisko autora. W połowie lektury pobiegłem kupić dwa kolejne tomy trylogii Millennium. A teraz, po przeczytaniu w nocy ostatniej strony, nie wiem czy mam ochotę na kolejne. Ale po kolei. „The girl with the dragon tattoo” jest opowieścią przedziwną. Cudownie oczarowującą przede wszystkim tłem: szwedzkim krajobrazem, zarówno tym dosłownym, jak i społecznym. Autor nie szczędzi nam radości z poznawania tajemniczego świata wciąż mimo wszystko dość odizolowanej od świata wyspy. Widzimy więc egzotyczne dla nie-Szweda zorganizowanie pomocy (przemocy?) społecznej, oligarchiczne korzenie i obecną strukturę dużego biznesu, wstydliwe tajemnice fortun powstałych podczas ekonomicznej kolaboracji z Hitlerem. Na tym tle rozgrywa się akcja, której nie da się opisać jednym zdaniem. Inaczej niż chyba we wszystkich przeczytanych przeze mnie bestsellerach, ta powieść jest naprawdę powieścią. Jest tu mnóstwo wątków, niekoniecznie niezbędnych dla głównego nurtu historii tytułowej dziewczyny z tatuażem smoka na plecach i jej szefa, kochanka, kompana – trudno nawet nazwać relację, która łączy utalentowaną i…