Kogo zabija plaga, a kogo strach? Parę słów o „Pladze” Bartłomieja Świderskiego
Przeczytane / 01/06/2021

Polska literatura generalnie nie nadąża. Nie nadąża za światowymi trendami, za wydarzeniami, za językiem ulicy. Co zrobić, tak już jest. Dlatego trzeba się cieszyć, kiedy pojawiają się w księgarniach takie powieści jak „Plaga” Bartłomieja Świderskiego. Kawał soczystej, szybkiej opowieści o tym co mogło się wydarzyć tu i teraz. „Plaga” to dystopia o niekończącym się lockdownie – zapowiada wydawca i generalnie ma rację, ale jednak ta powieść jest też o innych sprawach. Głównym bohaterem pozornie jest Michał, scenarzysta, który zaczyna wariować w domowej kwarantannie i zaprzyjaźniać się z domową myszką. Michał stanie jednak oko w oko z szansą na przebicie muru i zobaczenie świata takim, jaki on jest naprawdę. I tutaj poznajemy prawdziwe zajęcie prawdziwego autora „Plagi”, bo wskakujemy w rollercoaster szybkiego, nowoczesnego montażu filmowego i pędzimy z naszymi bohaterami po okolicach Warszawy w klimacie postapokaliptycznej dystopii.  Ale ale – Michał tylko pozornie jest głównym bohaterem powieści. Prawdziwym bohaterem jest strach, w tej historii boją się wszyscy, tyle tylko, że każdy czegoś innego. Strach przestaje być w pewnym sensie przywiązany do swojego źródła, a staje się autonomicznym bytem. Dziewczyna Michała, świetnie zarysowana postać- mimo że formalnie praktycznie nieobecna na łamach książki, to wciąż wpływająca na akcję –  mówi w pewnym momencie tak:…

Kobiety z bloku 10

Auschwitz jest dzisiaj nie jedynym z obozów, ale symbolem wszystkiego co z człowiekiem zrobiła niemiecka, narodowo-socjalistyczna ideologia. A barak nr 10 mógłby być symbolem tego, jak w obliczu ludobójstwa zachowywała się ówczesna niemiecka medycyna.  Barak, czy jak wolą niektóry go nazywać – blok, numer 10 miał specjalny status w Auschwitz. Tam właśnie przeprowadzano eksperymenty medyczne na kobietach. Koszmarne, nieuzasadnione, okrutne. Hans Joachim Lang podjął próbę usystematyzowania piekła w książka ?Kobiety z bloku 10. Eksperymenty medyczne w Auschwitz?. Czy mu się to udało?  To dość uczciwie pod względem faktograficznym przygotowana książka, ale mimo wszystko przeznaczona dla czytelnika, który pierwszy raz sięga po opracowanie dotyczące tego tematu. Jest więc  konkretny opis systemu zbrodni – od kwestii technicznych, wręcz budowlanych, do struktury zarządzania, jakbyśmy to dzisiaj nazwali. Są też oczywiście opisane główne, doskonale znane badaczom, zbiory doświadczeń medycznych związanych między innymi ze sterylizacją chemiczną, chirurgiczną i rentgenowską, koszmarną kolekcją szkieletów i inne. Czego brakuje? Tutaj dopiero rozpościera się ogrom miały plam, które wciąż czekają na wypełnienie.  Ale czy to znaczy, że nie warto przeczytać ?Kobiet z bloku 10?? Mimo wszystko warto, nawet jeśli ktoś jest już obeznany z tematyką. Jest tam parę ciekawych informacji, których polscy autorzy dotychczas nie akcentowali, albo wręcz nie…

Dachau

Książki pisane przez byłych więźniów obozów koncentracyjnych czasem – nie zawsze – mają jedną olbrzymią wadę: ich autorom wydaje się, że przez fakt bycia w środku piekła, mają jego najlepszy ogląd. Tak nie jest. Więźniowie, którzy później poświęcili mnóstwo czasu i energii na zgłębianie źródeł, dokumentów które udało się uchronić przed zaginięciem lub zniszczeniem, mają dużo szersze spojrzenie. Tak właśnie zrobił Teodor Musioł w książce „Dachau 1933-1945”. Opisać najstarszy i najdłużej działający obóz koncentracyjny to poważne zadanie. Blisko połowę objętości tej książki stanowią przypisy, bibliografia i aneksy – dokumenty źródłowe. To ogromnie bogata kopalnia wiedzy i mapa drogowa dla poszukiwaczy kolejnych odkryć. Co ciekawe, tradycyjnie już najkrótszy rozdział traktuje o doświadczeniach medycznych prowadzonych na więźniach.  

Mauthausen, Gusen, zagłada

Kolejna opowieść więźnia, któremu udało się przeżyć obóz. Tym razem był to obóz Mauthausen, a właściwie jego pobliska filia w Gusen. Stanisław Dobosiewicz – nauczyciel, pisarz – trafił tam z Dachau. Miał dużo szczęścia, przeżył.  „Mauthausen/Gusen. Obóz zagłady” jest najlepiej moim zdaniem napisaną książką na temat tego obozu. Autor nie opierał się wyłącznie na własnej pamięci, ale odrobił lekcję obiektywnego badacza – przekopał wiele źródeł, dzięki czemu jego opowieść staje się czymś dużo więcej niż tylko (czy aż!) pogłębionymi wspomnieniami. Na uwagę zasługuje sam układ książki. W dwunastu rozdziałach autor konkretnie omawia poszczególne zagadnienia składające się na koszmarną całość: od kwestii technicznych zbudowania i utrzymania obozu, przez strukturę władzy formalnej i nieformalnej, metody doprowadzania do zagłady więźniów i ostatni etap wyzwolenia obozu. Dla mnie oczywiście najciekawszy był – najkrótszy! – rozdział poświęcony eksperymentom pseudomedycznym. Dobre, mocne, konkretne.

Stutthof z przymrużeniem oka

Obóz koncentracyjny oczami więźnia, który… traktuje okropieństwa wokół niczym ponury żart? Pierwszy raz czytałem coś takiego i powiem szczerze: to lektura obowiązkowa dla każdego, kto chce zrozumieć mechanizmy rządzące w obozach koncentracyjnych. „Las bogów” naprawdę daje zupełnie inne spojrzenie.  Balis Srouga był litewskim profesorem, humanistą. Litwini kolaborowali z Niemcami, ale w pewnym momencie postawili się Hitlerowi, a w rewanżu kilkuset intelektualistów zostało dla przykładu wysłanych do obozu koncentracyjnego Stutthof. Wśród nich był nasz profesor. Jego opis obozowego życia mocno odstaje od tego, co znałem dotychczas. Nie ma tutaj dramatycznej martyrologii, jest… ironia, sarkazm, żart. Naprawdę. Obozowy świat był dla teatrologa, poety i prozaika czymś tak nierealnym, jak głód i wszechobecna śmierć. O kunszcie profesora świadczy to, że umiał po wojnie opisać to w taki sposób. „Nie bądź osłem, czemu się szarpiesz? Jeśli będziesz tak robić, tygodnia nie wyżyjesz. Nie zwracaj uwagi na klątwy, w obozie klną wszyscy. Tu trzeba umieć kląć – inaczej krzyżyk. Klątwa potrzebna jest tutaj do życia, jak chleb i powietrze. Spójrz tylko, jak ja pracuję. Kręcę się i tyle. I nikt mnie jeszcze dzisiaj nie sklął”.

Profesor nauk medycznych w pasiaku

Stanisław Sterkowicz – późniejszy profesor nauk medycznych – trafił do jednego z najcięższych obozów koncentracyjnych. W Neuengamme prowadzono brutalne eksperymenty medyczne dotyczące leczenia i zapobiegania gruźlicy, odtruwania skażonej wody pitnej i przeprowadzania transplantacji kości.  Profesor Sterkowicz opisał własne doświadczenia z obozu w książce „Obóz koncentracyjny Neuengamme”, a rok później (2006) wydał także książkę „Kobiecy obóz koncentracyjny Ravensbruck”. Obie książeczki są niewielkich rozmiarów i mają – według założeń autora i wydawcy – pełnić rolę wstępu do tematu dla osób, które dopiero zaczynają poznawać koszmar nazistowskich obozów śmierci. Obie książki zbudowane są według tego samego schematu. Najpierw autor omawia organizację opieki medycznej w obozach koncentracyjnych, jej umiejscowienie w drabince organizacyjnej SS i całego aparatu nazistowskiego państwa. Później poznajemy – dość oględnie, niestety – zbrodnicze eksperymenty medyczne prowadzone w obozach. A w ostatnich częściach obu książek autor przedstawia sylwetki „lekarzy oprawców”. Nie są to pozycje naukowe – ale sam autor nazywa je popularnonaukowymi. Moim zdaniem to najgorsze co mógł wybrać. Mając osobiste doświadczenia mógł napisać sążniste wspomnienia, nasycone uwagą skierowaną na kwestie opieki medycznej, skoro był w tej materii ekspertem i pracował w rewirze. Mógł też – jako profesor nauk medycznych – napisać rozprawę naukową z pogranicza historii i medycyny. Wybrał środek. Szkoda.

Niemieccy lekarze na ławie oskarżonych

„Nieludzka medycyna” dwóch niemieckich lekarzy to pozycja obowiązkowa, a właściwie wystarczająca, żeby zapoznać się u źródła z tym, co robili nazistowscy lekarze. To w dużej mierze dosłowne zeznania lekarzy przed sędziami w Norymberdze. Mocny, bardzo mocny materiał, w efekcie którego część sprawców w kitlach została powieszona, a część skazana na długie lata więzienia.  Książka jest potężnym zbiorem faktów, dowodów, nazwisk, dat i wydarzeń. Trudno przeczytać to jednym ciągiem i nie zwariować, trzeba dawkować, bo takiej porcji makabry nie da się przyjąć bezboleśnie. Autorzy opisują – słowami sprawców – doświadczenia nad niskim ciśnieniem, oziębianiem, piciem wody morskiej, szczepionkami, przeszczepami kości, iperytem i wiele innych rzeczy, niegodnych nie tylko miana lekarza, ale po prostu – człowieka. Ileż krzywdy kryje się pod tymi czasem kompletnie suchymi statystykami, zeznaniami. Szkoda, że książka jest – o ile się nie mylę! – niewznawiana od wielu lat. W porównaniu do gniotów w stylu „Lekarzy Hitlera” to jest inna liga. Z czasów, kiedy fakty mówiły więcej niż ich interpretatorzy.

Zapisy terroru – mówią świadkowie

Przygotowana przez Instytut Pileckiego seria „Zapisy terroru” to po prostu świadectwa osób, które przeżyły wojnę. Tom siódmy zawiera relacje ofiar zbrodniczej medycyny z Auschwitz-Birkenau.  Książka zawiera ponad trzydzieści relacji pogrupowanych w trzy bloki: „Rewir – losy chorych”, „Więźniowie funkcyjni w szpitalach” i „Pseudomedyczne eksperymenty”. To porcja naprawdę potężnej, wstrząsającej nawet dzisiaj – po kilkudziesięciu latach – prawdy na temat kondycji człowieka lat 40. XX wieku. Tak jak relacja Mieczysława Kiety: Na parterze, obok histologii, była kuchnia pożywek – tam przygotowywano dla bakteriologii pożywki celem stworzenia kultury bakterii. Wiele pożywek było [tam] przed dłuższy czas, np. agar-agar, żelatyna i inne, których sobie już nie przypominam. „Najciekawsza” była pożywka zastosowana przez Webera pod koniec maja lub czerwca, był to tzw. Menschenbouillon. Kilkakrotnie SS-mani Weber, Fugger i Zabel – tzn. ci, którzy prawie zawsze byli przy tego typu czynnościach – przewozili motocyklem lub czasem samochodem Webera w wiadrach świeże mięso. Byliśmy przekonani, że to jest mięso końskie, ewentualnie wołowe, w ogóle zwierzęce. Z tego mięsa w autoklawach gotowany był rosół, który następnie filtrowano przez papierowe filtry do olbrzymich, 10-, 15-litrowych kolb. Mięso według rozkazów SS-manów miało być wyrzucane, zdarzały się jednak wypadki, że było jedzone przez więźniów pracujących przy autoklawach – aż do…

Chciał wszystko, wyszło nic. Lekarze Hitlera

Manuel Moros Pena chciał pokazać wszystko – genezę, uwarunkowania, charakter, skutki sprzedania się niemieckich lekarzy nazistowskiej ideologii. W efekcie książkę „Lekarze Hitlera. Zbrodnicza medycyna” czyta się z dużym zdumieniem. Jak można było tak ogólnikowo i powierzchownie potraktować temat, mimo że publikacja ma blisko czterysta stron?  Dla czytelnika zupełnie niezorientowanego w sytuacji być może ta książka będzie jakimś drogowskazem. Nas, Europejczyków ze środka kontynentu, niespecjalnie trzeba uczyć filozofii, która doprowadziła do nazizmu. Czy trzeba? Bo może to ja mam zwichrowane wyobrażenie o naszych kompetencjach? Pena dokładnie połowę książki poświęca na opis stanu świadomości przedwojennych Niemców. Mówi o Darwinie, eugenice, poczuciu krzywdy po pierwszej wojnie, dojściu do władzy NSDAP. Odnosi się przez to wrażenie, jakby autor szukał racjonalnych przyczyn szaleństwa, które znalazło swoje ukoronowanie w Dachau, Auschwitz i innych obozach śmierci. A tego nie da się w żaden sposób zracjonalizować. Nie wiem zresztą czy w ogóle wypada… Opisy tego co się działo w obozach mogą być dla czytelników niezorientowanych w temacie podróżą przez makabrę. Jednak dla kogoś, kto ma pojęcie o tym co Niemcy robili podludziom, Pena nie ma do zaproponowania kompletnie nic nowego. No i zakończenie… Na trzydziestu stronach autor streszcza całą Norymbergę. Gdyby ta książka była lekturą obowiązkową na całym…

Propaganda kontra dowody
Przeczytane / 19/08/2019

Kilka miesięcy musiała ta książka poczekać na swoją kolej, choć po te z autografami sięgam w pierwszej kolejności. „Gardasil. Faith and propaganda versus hard evidence” dr. Nicole i Gerarda Delepine to solidna szczepionka przed marketingiem koncernów. Na stronie Sejmu można znaleźć wykład pana profesora, który wygłosił na posiedzeniu mojego Zespołu do spraw bezpieczeństwa programu szczepień ochronnych dzieci i dorosłych. Wówczas też mówił o szczepionce na hpv. Zaproszeni byli wszyscy: przedstawiciele ministerstwa zdrowia, konsultancji krajowi, GIS, rzecznik praw pacjenta i wielu, wielu innych przekonujących, że ta szczepionka jest nie tylko bezpieczna, ale i skuteczna. Rękawicy nie podjął nikt. Nieważne, ważne za to, że mamy dostęp do tego wykładu online i możemy samodzielnie przeczytać książkę, która we Francji narobiła sporo zamieszania. Jak sądzicie, doczekamy się kiedyś tłumaczenia na język polski? Dobra, nie było pytania. Państwo Delepine rozprawiają się z mitami bez żadnej litości. Nie muszą jej mieć, bo oboje mają solidną pozycję. Ona jest pediatrą i onkologiem, on chirurgiem, onkologiem i statystykiem. Nie mają żadnych kompleksów: pokazują prawdę taką, jaka ona jest. A jest źle. Skuteczne są badania przesiewowe. Skuteczny jest tryb życia, bo ten nowotwór dotyka głównie ludzi prowadzących radośnie rozpaczliwe życie seksualne. Dane statystyczne są jednoznaczne: w latach 1989-2007 kiedy…