Fascynuje mnie ostatnio tygiel intelektualno-polityczny dwudziestolecia międzywojennego. Dzisiaj w porównaniu do tamtych czasów mamy marazm i nudę. Wówczas to biło kilka wulkanów myśli, amplituda była ogromna: od wyjątkowych tępaków strojących mądre miny, do najwybitniejszych umysłów nowożytnych czasów. Krzysztof Kawalec spróbował zebrać w jednej książce najważniejsze poglądy i prądy międzywojnia. „Wizje ustroju państwa w polskiej myśli politycznej lat 1918-1939. Ze studiów nad dziejami polskiej myśli politycznej” to książka naukowa, oczywiście, ale czyta się ją z wypiekami. Wciąż trzeba jednak mieć na uwadze tę okrutną cezurę: od pierwszej wojny – dla nas owocującej własnym państwem, do piekła drugiej wojny światowej. Kawalec robi naprawdę uczciwy przegląd wszystkich wówczas istniejących poglądów i opinii, od masowych – lewicowych, narodowych, ludowych i innych, do niszowych wariactw wąskich kręgów ówczesnej szurii. Polsce „sanacyjnej” przeciwstawiano inne, z założenia alternatywne, w większym czy mniejszym stopniu wykluczające się nawzajem: „katolicką”, „imperialną”, „narodową”, „dynamiczną”, „ludową”, „socjalistyczną”, „demokratyczną”. Zupełnie jak dzisiaj, prawda? Analizując ówczesne poglądy czołowych publicystów i polityków można odnieść wrażenie, że dzisiaj naprawdę niewiele nowych poglądów i idei jest w obrocie medialnym. Najciekawszym moim zdaniem ideologiem, który w dramatyczny sposób pomylił się w ocenie sytuacji, był zapomniany dzisiaj Wojciech Stpiczyński. Dziesięć lat po bitwie pod Warszawą napisał on prężąc muskuły…
Minęło już tyle czasu, że w świadomości Polaków całkowicie zamazały się koszmary zaborów, pulsująca myśl polityczna i niepodległościowa uciskanych rodaków z przełomu XIX i XX wieku, ale też radość z odzyskania po stu latach niepodległości. Wydaje nam się dzisiaj, że to było oczywiste: był Naród, był język, było terytorium, była tożsamość narodowa, więc powstało państwo, prawda? Nieprawda, było wówczas w Europie mnóstwo narodów w takiej sytuacji, a jednak pozbawionych własnego państwa. Dzisiejsi badacze potrafią spojrzeć na ówczesne realia ze zdrowym, naukowym dystansem zarówno czasowym, jak i ideowym. Warto jednak spojrzeć na tamte czasy oczami kogoś, kto był w środku, a jednak umiał uczciwie przedstawić paletę poglądów i ruchów, które doprowadziły w efekcie do polskiej niepodległości. Wilhelm Feldman, autor „Dziejów polskiej myśli politycznej 1864-1914”, był znanym i ogromnie poważanym literatem i dziennikarzem, krytykiem i historykiem piśmiennictwa, publicystą i pracownikiem społecznym, organizatorem instytucji kulturalnych i dyplomatą. A przy tym był Polakiem dopiero z pierwszego pokolenia. „Wyszedł z chasydzkiej rodziny małomiejskiego ghetta na dalekich kresach podolskich, człowiek, który był Polakiem w pierwszem dopiero pokoleniu; potrafił, przylgnąwszy z entuzjazmem duszy młodzieńczej do kultury polskiej, służyć ofiarnie do ostatniego tchu Polsce i sprawie jej wyzwolenia” – pisze autor przedmowy do drugiego wydania „Dziejów” Leon Wasilewski….
Są autorzy, do których podchodzę z ogromnym szacunkiem, prawie że na kolanach. Wiem po prostu, że czeka mnie intelektualna przygoda na wiele miesięcy, bo po lekturze zostają w głowie pytania i tezy do rozważania przez długi czas. Taki jest Francis Fukuyama, którego „Tożsamość” kupiłem parę tygodni temu i wciąż nie mogę powiedzieć, że wiem, co dokładnie chciał powiedzieć. Wiem za to bardzo precyzyjnie, na jakie pytania szukam odpowiedzi we własnej głowie. „Tożsamość. Współczesna polityka tożsamościowa i walka o uznanie” – taki ma pełny tytuł najnowsza, wydana oryginalnie w 2018 roku, książka autora terminu „końca historii”. Autor zmierzył się tym razem z szansą na odzyskanie, czy bardziej – uzyskanie, przez nas wszystkich podmiotowości historycznej. O ile dotychczas lewica walczyła o grupy uważające siebie za wykluczone (od LGBT do niepełnosprawnych), a prawica miała na ustach narody, to nadchodzi czas podniesienia głowy przez większość, która dzisiaj najbardziej czuje się dyskryminowana. Tak jest w Ameryce z białymi, heteroseksualnymi i religijnymi mężczyznami, tak samo w Polsce czuje się rzesza drobnych przedsiębiorców i masa osób pracujących za najniższą krajową. Tożsamość jest dzisiaj motywem przewodnim wielu zjawisk politycznych, od nowych populistycznych ruchów nacjonalistycznych, poprzez bojowników islamskich, po kontrowersje, do których dochodzi na kampusach uniwersyteckich. Nie uciekniemy do…
Wyobraźcie sobie coś. Jest wyrazisty, agresywny, jednoznaczny, charyzmatyczny lider, który nie jest zawodowym politykiem, ale w pewnym momencie mówi: dość! Krąży wokół polityki bez większych sukcesów. Zbiera wokół siebie prawdziwą menażerię: od ludzi znikąd, po ludzi działających wcześniej w różnych partiach, czasem bardzo niszowych. Oczywiście jest wokół lidera wianuszek „służbistów” wszelakiej maści, którzy we właściwym momencie robią „pstryk” i z promila, z paru procent robi się kilkanaście, żeby ostatecznie było tyle ile potrzeba. Ekipa wchodzi do parlamentu. Lider zostaje nawet wicepremierem. Wiadomo, że nie ma nic za darmo: musi spłacić dług tym, dzięki którym wszedł do szklanego pokoju. Popełnia błąd myśląc, że jest graczem a nie pionkiem, więc popełnia samobójstwo. Wiesza się w partyjnym biurze. A po tym jak się powiesił, zciera odciski swoich palców z krzesła i liny. Media wiedzą po paru godzinach, że to było samobójstwo. Prokuraturze zajmuje to trochę więcej czasu, ale żadnego innego wariantu i tak nie bierze pod uwagę. Teoria spiskowa rodem z taniego thrillera politycznego? Nie. To historia Andrzeja Leppera. „Niebezpieczne związki Andrzeja Leppera. Kto naprawdę go zabił?” Wojciecha Sumlińskiego to książka, którą pożarłem w jedną noc. Rzadko mi się ostatnio zdarza, żeby coś tak źle napisanego – z błędami ortograficznymi… – tak bardzo…